fbpx

Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en
Aktualności

23.03.2020 / Aktualności, Centrum Interpretacji Zabytku, Kultura online, Podcasty

Dorożka – słuchowisko

Dorożka – słuchowisko

Bolączki pracy dorożkorza w stolicy

Jadąc przez zaniedbane ulice Starego Miasta z pewnością nie myślał o tradycji swojej profesji, czy o tym kiedy i w jakich okolicznościach pojazd, którym się poruszał po raz pierwszy pojawił się w Warszawie. Zdecydowanie nie – dorożkarzowi w stolicy tuż przed wojną po głowie raczej chodziło jak szybko dowieźć na miejsce pasażera i zdążyć wcisnąć jeszcze kilka kursów zanim trzeba będzie zjeżdżać do stajni.

Koń nie nakarmi się sam, a i całodzienne powożenie po nierównym bruku z pewnością nie wpływało najlepiej na plecy dorożkarza. Z pewnością mógł także narzekać na utrudnienia w okolicach rynku Starego Miasta, gdzie niedawno ruszyła renowacja kamienicy Baryczków.

Kamienica Baryczków

Ten pięćsetletni budynek w 1937 roku przeszedł w ręce władz miasta stołecznego Warszawy. Rok później rozpoczęto w nim prace adaptacyjne – docelowo miała się tu znaleźć siedziba Muzeum miasta stołecznego Warszawy oraz archiwum miejskie. Brzmiało to z pewnością obiecująco, ale oznaczało też pełno kręcących się przed budynkiem ludzi, na których bądź co bądź trzeba uważać. A klient chce szybko dotrzeć na miejsce…

Drynda, dryndziarze i sztajnkellerzy

Drynda – tak potocznie nazywano dorożki w Warszawie, a ich właścicieli – dryndziarzami. Było ich ponad dwa tysiące, a i tak nie mogli narzekać na brak zleceń.

Z ich usług korzystali zamożni, prominenci, a także pospolite rzezimieszki, gdy udało im się zdobyć więcej pieniędzy. Lubili wtedy obwozić się po stolicy dorożką by pochwalić się sukcesem. Damy do towarzystwa także lubiły w ten sposób podróżować przez miasto i z wysokości dorożki pozdrawiać potencjalnych klientów.

Dryndy także często nazywano sztajnkellerkami – od nazwiska Piotra Stainkellera – który miał fabrykę powozów na warszawskim Solcu.

Stare Miasto oczami dryndziarzy

Dziś jadący przez starówkę dorożkarz natknie się na grupę uczniów, turysów z aparatami fotograficznymi, a może młodą parę robiącą sobie zdjęcia po wizycie w pobliskim pałacu ślubów. Przed wojną dryndziarze oglądali zgoła inny krajobraz. Starówka była gęsto zabudowaną dzielnicą mieszkalną, dość biedną i zaniedbaną. Mimo wspaniałego wieku budynki nie były otoczone opieką konserwatorów, a większość z nich prezentowała sobą warunki, które dziś byłyby trudne do zaakceptowania. Po krętych i ciasnych uliczkach kręcił się tłum. W zaułkach lepiej było uważać na swój portfel, albo i zdrowie. Ta biedna dzielnica nie należała także do zbyt bezpiecznych.

Dryndziarze „pod dobrą datą”

Dryndziarze mogli dziwić się, że w takiej okolicy miasto nie dość, że zakupiło kamienice, to jeszcze planuje stworzyć w nim muzeum. Nie była to część miasta, do której – jak dziś – zabiera się każdego turystę, czy zagranicznego dyplomatę przybywającego z wizytą. Zresztą to nie byłby dobry pomysł, bo przed wojną nie tylko w zaułkach bywało niebezpiecznie.

Wieczorami rozpędzona dorożka kierowana przez dryndziarza „pod dobrą datą” mogła być przyczyną bardzo groźnych wypadków. Swego czasu nawet znany literat Bolesław Prus domagał się odbierania prawa do posiadania pojazdu każdemu dorożkarzowi, który potrąci człowieka na ulicy. Praca na zewnątrz, nierzadko w deszczu czy mrozie nie dla każdego była łatwa do zniesienia, stąd i wielu dorożkarzy rozgrzewało się alkoholem, który nie poprawiał ich umiejętności. Choć samochodów w stolicy wiele nie było – nie brakowało wypadków – właśnie z udziałem dorożek.

Taksówki na „owies” i dorożkometry

Dziś dorożka w stolicy to żywy zabytek i turystyczna atrakcja, ale przed wojną były najpopularniejszym środkiem indywidualnego transportu. Nierzadko nazywano je taksówkami na „owies”, ze względu na upodobania kulinarne jednostki napędowej – czyli konia.

Było ich tak wiele, że rozważano nawet poważnie wprowadzanie liczników, podobnych do dzisiejszych taksometrów w taksówkach, które pozwalają policzyć czas podróży i jej cenę. Wielokrotnie dyskutowano o ich wprowadzeniu na przełomie XIX oraz XX wieku. Po raz ostatni w 1937 roku. Sami dryndziarze nigdy nie traktowali zapowiedzi władz stolicy poważnie i nie obawiali się dorożkometrów.

Po wojnie w stolicy jeździło już tylko około 400 sztuk tych pojazdów. Dziś są atrakcją turystyczną, ale bez dorożki historia Warszawy byłaby o niebo uboższa.


Zdjęcie główne: Dorożkarz, Alfred Funkiewicz, Warszawa, ok. 1948, zb. Muzeum Warszawy