fbpx

Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en
Aktualności

28.11.2024 / Aktualności, Kultura online, Muzeum Farmacji

Leki wymyślone przez rośliny

Leki wymyślone przez rośliny

Rozmowa z Agnieszką Brzeżańską, której wystawę „Ziółka, drzewka, y chróściki” pokazujemy w Muzeum Farmacji.

Romuald Demidenko: Narracja wystawy w Muzeum Farmacji rozpoczyna się od roślin i ich uzdrawiającej mocy. Skąd zainteresowanie tym tematem?

Agnieszka Brzeżańska: Właściwie wszystkie leki są wymyślone przez rośliny. Nauczyliśmy się je z nich syntetyzować. To cudowne, że można coś tak niepozornego obserwować i nagle odkrywać, że wśród chwastów i innych gatunków, które się ignoruje lub zwalcza, większość roślin jest naszą podręczną apteką. Rosną dla nas i oferują wsparcie. Gdy zaczynamy je dostrzegać i odkrywać, zauważamy, że dają nam sygnały. Szczególnie odczuwalne jest to na łące, gdy nasza uwaga skierowana jest na świat roślin.

To żywe istoty o niezwykłych właściwościach i zdolnościach — wykorzystują prawa matematyki kwantowej do przeliczania fotonów, a więc potrafią przetwarzać energię ze światła i tworzyć na jej podstawie potrzebne nam związki chemiczne. Co więcej, same oferują do siebie dostęp, dzięki temu nie musimy zakradać się do puszczy i kłusować na rośliny chronione. Komunikacja z roślinami nie jest jednostronna; to, co z tym zrobimy, zależy od nas. Nawet miejskie łąki kwietne, które pojawiają się przy torach tramwajowych, składają się z nasadzeń rodzimych gatunków, takich jak wrotycz i rozchodnik.

Jedną z eksponowanych prac jest zielnik, który zrealizowałaś w ramach studiów w Instytucie Zielarstwa Polskiego i Terapii Naturalnych. Jakie rośliny można w nim zobaczyć?

Od dłuższego czasu myślałam o zrobieniu zielnika, ale nie zależało mi na wykreowaniu pracy artystycznej. Staram się nie robić tak dosłownych prac, więc to jest raczej zielnik w skali 1 : 1, który jest efektem moich studiów. Wykonałam go zgodnie z obowiązującą tradycją i zasadami. Wybrałam rośliny, które wpadły mi w oko. Początkowo planowałam je pogrupować, jednak zdecydowałam, że ostateczna forma będzie mieć bardziej organiczny charakter. To owoc sześciu czy siedmiu wycieczek w plener, w ramach których zgromadziłam to, co akurat udało mi się znaleźć w odpowiednim rozmiarze. Wiele roślin jest pamiątkami ze spacerów i podróży — jedne znalazłam w trakcie lata nad Narwią, którą płynęłam galarem, inne zobaczyłam niedaleko domu w Warszawie, pozostałe przywiozłam z jakiegoś miejsca w Europie lub wypadu do Sokołowska.

Jedna z roślin w zielniku Agnieszki Brzeżańskiej, fot. Tomasz Kaczor

Co cię zaskoczyło?

Wielokrotnie będąc przekonana, że zebrałam jedną roślinę, okazywało się, że przyniosłam ze sobą zupełnie inną. Przykładowo szalej łatwo pomylić z innymi z rodziny selerowatych. Jeśli się nie wie, nie warto dotykać tych roślin, ponieważ niektóre z nich mogą okazać się śmiertelnie trujące. Czasami intuicja jest bardzo pomocna, choć fitochemia jest na tyle skomplikowana, że zbieranie ziół wymaga wiedzy — dobrego poznania i rozumienia roślin. Nie mam zamiaru stać się lekarzem, więc zielarstwo traktuję raczej jako zasób wiedzy, by kompetentnie pomóc sobie i bliskim osobom. Kurs, który skończyłam, jest dopiero początkiem i wiem, że trzeba wiele lat nauki, żeby być zielarzem, a jednocześnie wypracować swój własny styl, by zaprzyjaźnić się z roślinami.

W podróży tropem leczniczych ziół skupiasz się na bylicy pospolitej (łac. Artemisia vulgaris). Dlaczego ją wybrałaś?

Zawsze byłam zakochana w bylicy piołunie ze względu na jej srebrny kolor i piękny zapach, ale stopniowo dowiadywałam się o wielu aspektach bylicy pospolitej, która jest bardzo łagodnym i bezpiecznym środkiem przeciwzapalnym i oczyszczającym. Była częścią słowiańskich obrzędów i folkloru, więc można powiedzieć, że jest naszym tradycyjnym zielem wiedźmińskim. To roślina, która pomaga w śnieniu, i jeśli ktoś chce pracować ze świadomym śnieniem, to napar z bylicy jest bardzo pomocny. Można ją palić tak jak papierosy, może być kadzidłem do okadzania domów, ale jest też używana w rytuałach związanych z przodkami.

Pod nazwą Przodki kryje się też cykl niewielkich ceramicznych obiektów o abstrakcyjnej formie, które można odnaleźć na wystawie. Kim lub czym są tytułowe postaci?

Przodki, fot. Tomasz Kaczor

Może to „myślokształty” — portrety wielu inkarnacji naraz. A może to faktycznie nasi przodkowie, bytujący w innej gęstości, dlatego przyjmują amebowalną, nieokreśloną formę. Chciałam, aby w ich przedstawieniach, balansujących na granicy abstrakcji, znalazło się wyobrażenie tego, czym jesteśmy poza materią, przed fizyczną egzystencją i po niej.

Wolałabym jednak nie określać „przodków” zbyt ostatecznie, bo ich natura jest otwarta, powiązana z różnymi wierzeniami i przeczuciami, jakie w sobie nosimy. Nie zajmuję się fenomenologią ani magią, ale wierzę, że wszystkie te postacie, które tworzę, są nam jako ludziom życzliwe — tak jak nasi przodkowie i potomkowie, którzy są częścią nas. Wierzę, że otaczająca nas rzeczywistość jest świadoma, współpracuje z nami, odpowiada na nasze pytania, opiekuje się nami i jest nam przychylna.

Archeolożka Marija Gimbutas, autorka książki The Living Goddesses, zaproponowała nowe spojrzenie na przeszłość zachodniej kultury, sugerując, że w neolicie porządek społeczny opierał się na egalitarnych strukturach, a ważne miejsce w hierarchiach zajmowały kobiety. Jak odnosisz się do tego typu narracji wskazujących na matriarchalne źródła świata?

Musiałabym cofnąć się pamięcią o dekadę, gdy tworzyłam cykl Ziemia rodzinna. Na wystawie o tym samym tytule pokazałam wazy o kształcie kobiecych piersi, wykonane w sposób przypominający prehistoryczne artefakty odnajdywane we wszystkich kulturach świata. Był to mój sposób na odzyskanie kontaktu z bardziej autentyczną duchowością i wiarą. W języku polskim „ziemia” oznacza zarówno glebę, jak i przestrzeń tożsamości lokalnej, podobnie jak w niemieckie słowo Heimatland. Od tego punktu zaczęłam rozważania o odzyskiwaniu naszej tożsamości i ciągłości życia na Ziemi. Słowo „ziemia” pasuje tu również dlatego, że oddaje moje wyobrażenie ciągłości fraktalnej: zaczynam od własnego ogródka, odziedziczonego po babci, gdzie badałam ziemię i glebę, co rozciąga się na świadomość planetarną. Myślę, że obecnie ma miejsce silny proces odzyskiwania takiej świadomości własnej identyfikacji, ale nie da się tego zrobić w sposób globalistyczny, lecz raczej od wewnątrz siebie samych. By na nowo połączyć się z naszymi korzeniami i odzyskać świadomość tego, skąd jesteśmy, potrzebujemy silniejszego kontaktu z ziemią.

Przodki podtrzymujące ziemię, fot. Tomasz Kaczor

Dziś obserwujemy ogromne zainteresowanie świata sztuki wątkami związanymi z naturą, a może raczej powrót do refleksji nad relacjami ludzi z innymi gatunkami i otoczeniem. Skąd, twoim zdaniem, to wynika?

Cieszę się, że wiele osób porusza te istotne tematy. Chociaż zdaję sobie sprawę, że podążanie za modami bywa ryzykowne, jestem raczej nastawiona pozytywnie. Uważam, że jako ludzkość musimy odzyskać kontakt z naszymi ciałami i naturą, nauczyć się je dostrzegać i szanować. Potrzebujemy wymyślić nowy sposób życia na Ziemi, który nie niszczy i nie zatruwa środowiska. W książce Inflamed: Deep Medicine and the Anatomy of Injustice Rupa Marya i Raj Patel pokazują, jak procesy polityczne i zapalne w naszych ciałach wzajemnie się przenikają — sugerując, że globalne ocieplenie jest swojego rodzaju gorączką wywołaną zatruciem, także na poziomie psychicznym. Myślę, że mówienie jedynie o globalnym ociepleniu nie oddaje sedna problemu; kluczowe jest powstrzymanie zanieczyszczania środowiska przez przemysł. Warto też zwrócić uwagę na problem biurokracji, która przelicza wszystko na cyfry, często ignorując złożoność procesów ekologicznych, i służy interesom wielkich korporacji, zwłaszcza przemysłu zbrojeniowego, którego wpływ na środowisko pozostaje niemal całkowicie poza oficjalnymi statystykami, mimo że ekologiczne szkody spowodowane wojnami są niewyobrażalne. Na głębszym poziomie indywidualne i kolektywne traumy oraz negatywne emocje przekładają się na procesy zapalne. Nasze istnienie na Ziemi będzie zależeć od zrozumienia tych procesów — nie tylko w przyrodzie, lecz także w naszej psychice, ciałach, relacjach rodzinnych i zawodowych.

Czy sztuka może mieć działanie terapeutyczne?

Znam osobiście dwie osoby, które powiedziały, że zobaczenie obrazu Gierowskiego uratowało im życie, więc absolutnie tak. Mnie z pewnością sztuka też wiele razy uratowała życie. Jest sposobem na radzenie ze sobą i światem. Myślę, że teraz, gdy wiele osób straciło wiarę w kościół i nie jest w stanie znaleźć pewnych treści w przekazach religii, mamy potrzebę kontaktu z czymś większym. Sztuka też może stać się portalem, przez który można doświadczać świata we współczesny, dostępny i szczery, a nie zrytualizowany sposób.

Agnieszka Brzeżańska (ur. 1972) studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i w Warszawie, gdzie uzyskała dyplom w Pracowni Malarstwa prof. Stefana Gierowskiego. W ramach stypendium rządu Japonii kształciła się również na Uniwersytecie Sztuk Pięknych i Muzyki w Tokio. Jej twórczość obejmuje prace malarskie, rysunki, fotografię, film, ceramikę i inne media. Brzeżańska sięga po różne rejestry wiedzy, od fizyki i filozofii po marginalizowane przez nowoczesną naukę systemy poznania, takie jak alchemia, parapsychologia, ezoteryka, wiedza tubylcza czy tradycje matriarchalne. Od 2016 roku wspólnie z Ewą Cieplewską organizuje Flow/Przepływ – rezydencję artystyczną na Wiśle. Swoje prace prezentowała na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych w Polsce i za granicą. Współpracuje z galerią BWA Warszawa oraz Nanzuka w Tokio.

Więcej: www.agnieszkabrzezanska.com

Ziółka, drzewka, y chróściki
21 listopada 2024 roku – 2 marca 2025 roku
12 zł normalny / 8 zł ulgowy, bezpłatny czwartek
Muzeum Farmacji, ul. Piwna 31/33

Sprawdź program wydarzeń towarzyszących wystawie.