20.07.2023 / Aktualności, Izba Pamięci przy Cmentarzu Powstańców Warszawy
Powstanie Warszawskie dzień po dniu – zapiski i wspomnienia
Od 1 sierpnia publikujemy na profilu Facebookowym Izby Pamięci szereg rozmaitych wspomnień z Powstania Warszawskiego – wystąpienia zbrojnego przeciwko okopującym Warszawę wojskom niemieckim – które trwało 63 dni i pochłonęło wiele ofiar oraz doprowadziło do ogromnych zniszczeń stolicy. Szacuje się, że w jego wyniku zginęło od 16 tys. do 18 tys. żołnierzy AK i od 150 tys. do 180 tys. cywilów. Cykl zakończy się 2 października 2023 r., a wszystkie relacje będą prezentowane w poniższym wpisie.
Podążając za mottem Izby Pamięci: „Historia, która nie została opowiedziana, znika”, zapraszamy do uczestniczenia w tej (nie)codziennej podróży, której celem jest przywracanie pamięci.
_______________________________________________________________________
SIERPIEŃ 1944:
1 sierpnia
„1 sierpnia Powstanie – powstanie wszystkich naszych partii przeciw znienawidzonemu wrogowi. Od rana dziwnie niespokojna cisza, później szykowanie plecaka dla Andrzeja i przypuszczenie, że może dzisiaj o piątej po południu. Ale przypuszczenie tylko, że może – a tu punktualnie o piątej pierwsze wybuchy granatów, strzały, bieganie walczących po ulicach.
Siedzimy w domu z Henią [starsza siostra], mamą i Marysią miotane różnymi uczuciami – zdenerwowania, niepokoju o bliskich i wreszcie radości przepotężnej, że nareszcie po tylu długich latach cierpień nadeszła chwila odwetu. Pan Bóg musi błogosławię polskich zapaleńców, rzucamy się właściwie z motyka na słońce – ręczne granaty i rewolwery na samochody pancerne, karabiny maszynowe, samoloty… Ale duch, zapał rodzi siły – zemsta za Oświęcim, za Pawiak, za publiczne egzekucje, za podłe i wstrętne znęcanie się nad bezbronną ludnością przez tyle długich lat – chcemy i musimy wierzyć w zwycięstwo.
Boże, w tej chwili płakać i śmiać chce mi się z radości. Z dala dochodzą krzyki: „Niech żyje, niech żyje” – nasi zdobyli coś – tak, słyszę, „czerwony dom”, siedzibę SA. Ludzie w bramach biją brawo ¡ krzyczą: „Niech żyje Polska!”. Nie chcę uprzedzać faktów, żeby radość nie była przedwczesna, ale modlę się całym sercem i całą duszą, aby Pan Bóg był z nami, by błogosławił.
Ulica prowadzą kilkunastu niemieckich jeńców, ludzie znowu krzyczą z radości. Na prawo i lewo wybuchy granatów, wystrzały rewolwerowe, karabiny maszynowe, przyjechała nasza karetka pogotowia ratunkowego. Pożary od alei Niepodległości, gdzieś od strony kościoła Zbawiciela – na razie nie orientujemy się w sytuacji. A nasz Andrzej gdzieś między walczącymi. Żeby tylko nie na darmo poszło tyle krwi naszych chłopaków.
Noc. Deszcz pada, a walka nie ustaje. Przerywana strzelanina raz bliżej, raz znowu gdzieś daleko – i cisza. Podziemnymi przejściami z domu do domu chodzą oddziały pomocnicze. Właśnie jeden przeszedł przez nasze podwórko. Trzydzieści osób, dwie sanitariuszki, wszyscy uzbrojeni, mieli nawet karabin maszynowy.
Dzięki Bogu, chłopcy przynajmniej nie idą na rzeź. Żeby ta noc już minęła! Ciemności działają strasznie przygnębiająco. Wszystko tak głośno rozlega się w ciszy nocnej. Jest pierwsza godzina, do wschodu słońca jeszcze daleko”.
Mieszkanka kamienicy przy ulicy Koszykowej 28.
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA, Warszawa 2020.
2 sierpnia
„Co było 2 sierpnia 1944 roku? Na zachodzie szła od czerwca ofensywa aliantów przez Francję, Belgię, Holandię. I od Włoch. Front rosyjski stał na Wiśle. Warszawa weszła w drugi dzień powstania. Obudziły nas huki. Padał deszcz. Zaczęło się organizowanie. Blokowi. Dyżury. Kucie piwnic.
Przekuwanie podziemnych przejść. Całymi nocami. Barykady. Najpierw ludzie myśleli, że ze wszystkiego, jak te z desek z tartaku i wózków na Ogrodowej. (Ogrodowa cała – bo wyjrzeliśmy na nią – była w polskich flagach – dziwne święto!). Zebrania i narady na podwórkach. Ustalanie kto, co. Chyba gazetka już. Powstaniowa. W ogóle powstańcy. Się pokazali. W poniemieckim – co popadło: hełmie, butach, z byle czym w ręku – dobrze, jak strzelało. Wyjrzeliśmy na Chłodną. A prawda: ustalił się front. W całej Warszawie. Z miejsca A raczej ileś frontów. Które ustaliła pierwsza noc. A dzień, zaczął przesuwać. Co doniosły gazetki. Huki były. Wszystkie. Z dział. Bomby. Karabiny. (…)
Nie mogę dobrze rozróżnić, co było 2, a co 3 sierpnia (środa i czwartek). Obydwa dni pochmurne i z deszczykiem. Już z pożarami, z bombami. Obydwa dni ze zlatywaniem na dół. Do schronu! – czyli do zwykłych piwnic. Na narady na podwórko, na dyżury, na roboty przy kuciu, przy budowaniu barykad. Mieszkało się jeszcze na górze, na trzecim piętrze. Ale już siedziało się w przedpokoju, najwyżej w kuchni, w jak najśrodkowszych ścianach, bo waliły pociski. Spało się na zestawionych kanapach w przedpokoju. Raz zlecieliśmy z lreną P. chyba bez butów, bo już nalot i bomby. Staszek akurat siedział w ubikacji. Już bomby. Jakoś w nas nic. Staszek schodzi po iluś minutach:
– Wiecie, że jak siedziałem na sedesie, to ten cały sedes. chodził razem ze mną i z całym piętrem… Ale jak…”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014.
„O 5-tej po południu 2-go sierpnia rozeszła się wiadomość, że poczta zdobyta i to była prawda. Huk strzałów zmniejszył się, ale na krótko, bo o 6.40 zaczęli nasi ostrzeliwać Komendę policji koło Kościoła Św. Krzyża. W łazience naszej myły się o tej porze dziewczęta z patrolu sanitarnego, które szły od wczoraj z Powązek, najmłodsza z nich została zabita. Strasznie były przemoczone, brudne i miały poodparzane i poranione nogi. Zaraz jednak, oporządziwszy się gruntownie poszły się meldować. Wieczorem wpadł kolega gimnazjalny mego syna, Zygmunt D. Ogolił się, umył, zjadł cokolwiek i zniknął w ciemnościach nocy. Dla tych gości zaczęto od razu gromadzić po domach bieliznę, ręczniki i skarpety i to wszystko cerowało się i prało, żeby było na zmianę. Bo nieustający przez dwie doby deszcz sprawiał, że byli oni przemoczeni do szpiku, ubłoceni, a ubrani na ogół bardzo marnie, w dziurawych butach, serce krajało się z żalu nad nimi, a podziw ogarniał jakie to wszystko odważne, zdecydowane i naturalne, bez żadnej pozy.
Zaraz w drugim dniu powstania porobiono w piwnicach domów przejścia z jednego do drugiego, żeby było bezpieczniej kursować i poczuliśmy się w naszej dzielnicy, jakby w małym, osobnym miasteczku i jakbyśmy się wszyscy znali. Samorzutnie powstała akcja obchodzenia domów dla zbiórki potrzebnych powstańcom części garderoby oraz naczyń i przyrządów kuchennych dla organizującej się energicznie kuchni i stołówki żołnierskiej. Na ogół dawano bardzo chętnie i grupy kobiet nie zajętych bezpośrednio w akcji wzięły się do prania, szycia, cerowania i roznoszenia po domach sztuk zdatnych do użycia. Tam gdzie funkcjonowały łazienki, zjawiali się o różnych porach, nocnych raczej, walczący, myli się i zmieniali bieliznę, zostawiając do uprania i naprawy to co mieli na sobie. Od razu też oczywiście zorganizowano punkty sanitarne i opatrunkowe. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: relacja z kolekcji Muzeum Warszawy.
3 sierpnia
„Wczoraj wieczorem bitwa rozgorzała na dobre. Słychać też znowu dalekie armaty z frontu. Wczoraj nad wieczorem wielki pożar gdzieś w rejonie Dworca Głównego. Przychodzą niepewne wiadomości, jakoby Dworzec Główny, plac Napoleona i most Kierbedzia miały być w rękach polskich. Deszcz ciągle pada. Miasto drży od huku, czasem niebo dygocze odblasków.
Dziś rano zbudziło mnie i Annę rzewne gwizdanie młodej wilgi pośród zupełnej ciszy. Potem w ciągu dnia na przemian cisza i przeraźliwa strzelanina. O zmroku miasto zasnuwa się siwym dymem. Widać łuny, czuć woń spalenizny, na podwórko lecą zwęglone strzępy papieru.
Około siódmej samoloty sowieckie nad miastem, słychać jakby huk bomb. Schodzimy do piwnicy, skąd jednak wkrótce wracamy. O dziewiątej i pół przez otwarte okna mojego pokoju w bławej mgiełce po raz pierwszy śród tej strzelającej ciszy słyszymy wielką ludzką wrzawę. Rozpoznajemy słowa: „Niech żyje…” a potem ogromny tłumny śpiew Roty gdzieś od strony Zbawiciela. Rozpłakałam się. Późno w nocy nie możemy spać. Dziwne rozmowy z Anną”.
Maria Dąbrowska
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
4 sierpnia
„Komenda AL. chce zająć Muzeum na wojsko. Stefan. Wiadomości. Sytuacja niby niezła. (z pola walk wynika, że w wielu punktach jeszcze walki). Zdaje się, że Muzeum w Al. 3-go Maja zajęte przez Niemców. Samoloty. Zabezpieczam przedmioty muzealne i z bibliotek. Ciągle brak wiadomości z frontu koło Warszawy. Ostrzeliwanie artyleryjskie Kanonii. Ul. Brzozowa. Nadchodzi wieczór przy bardzo złych nastrojach”.
Zygmunt Miechowski
Źródło: „Rocznik Muzeum Narodowego w Warszawie. Nowa seria”, Muzeum Narodowe w Warszawie 2019.
„(…) Wieczorem około dziesiątej przed naszym blokiem, zaczęto ustawiać barykadę. Dziwny i patetyczny był wygląd Polnej – pustej – z ciszą zielonych działek – z rudym, wielkim, tylko co zaszłym księżycem osnutym w dymy pożarów – z ludźmi krzątającymi się cicho około budowy barykady”.
Maria Dąbrowska
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
5 sierpnia
„Było to 5 sierpnia 1944 roku na Woli. Stałem wśród licznych mieszkańców ulicy Górczewskiej i pobliskich ulic pod wiaduktem, czekając na swoją kolejność do rozstrzelania. Miałem wtedy 16 lat; nie wiedziałem, gdzie są rodzice i rodzeństwo, gdyż jak nas Niemcy wygnali i pędzili przed sobą jako osłonę, zgubiłem się z nimi. Pędzili nas wtedy przed sobą, kilkadziesiąt osób, chcąc zdobyć szkołę na ulicy Gostyńskiej. Zostało wtenczas zabitych sporo osób. Później nas zawrócili i prowadzili z rękoma uniesionymi do góry pod wiadukt na Górczewską, gdzie już kilkaset osób stało. Przemówił jakiś oficer niemiecki, że będziemy wszyscy rozstrzelani. Zaczął się płacz, krzyki, matki dzieci przytulały do siebie, rodziny się żegnały; był z nami ksiądz, który dal nam błogosławieństwo, i rozpoczęła się egzekucja, pijani własowcy brali po dziesięć osób i szli w ulice Moczydło i Zagłoby rozstrzeliwać. Rabowali z ludzi złoto, mówili, że puszczą, więc ludzie im oddawali złoto i kosztowności – to oni wyciągali ich z kolumny i przed kolumną zabijali. Stałem przy końcu kolumny, cofałem się, chciałem żyć. Myślałem, że może jakoś ucieknę, lecz to nie mogło się udać, bo wszędzie byliśmy obstawieni pijanymi własowcami. Pogodziłem się z losem i posuwałem się do przodu. W pewnej chwili od strony ulicy Płockiej na motocyklu zajechali jacyś niemieccy oficerowie i odwołano egzekucję.
Zaczęto nas pędzić w stronę magazynów bielidła na Górczewską 51, tam nas zaczęli wpędzać do szop, które były zawalone jakimś proszkiem. Jak nas pędzili w pewnej chwili zauważyłem na bruku matki torbę, w której się znajdowały dowody rodziców, parę groszy, pół bochenka chleba i trochę marmolady. Podniosłem to i zacząłem płakać , że na pewno już ich nie zobaczę, że byli przede mną i zostali rozstrzelani. W szopie, w którą zostałem wypędzony, było okno; zająłem miejsce bliżej okna i patrzyłem, jak pędzili jeszcze pojedyncze i kilkuosobowe grupki ludzi. W pewnej chwili zauważyłem matkę, która niosła na ręku brata, który miał pięć miesięcy, i ojca niosącego siostrę, która miała trzy latka. Rodziców i dwóch młodszych braci, którzy trzymali się ojca i matki, wpędzili do tej samej szopy, w której ja byłem. Dwóch braci zaginęło w wieku osiem lat i jedenaście lat, nas wtenczas było siedmioro rodzeństwa. Zacząłem krzyczeć przez ludzi:
– Mamusiu, mamusiu! Żyje, jestem tu
Matka zaczęła płakać, podałem jej torbę, którą znalazłem na bruku, ucieszyła się, że będziem mieli po kawałku chleba. W szopie był niesamowity tłok i ścisk; ludzie mdleli i dusili się, gdyż pył z bielidła dostawał się do nosa i gardła. Ojciec z jakimś osobnikiem znaleźli w szopie pilnik i przepiłowali rurę z wodą, która szła przez szopę. Wodą z nadpiłowanej rury ludzie zaczęli gasić pragnienie, ale trudno się było wszystkim dostać, gdy nas było załadowanych tyle ludzi, że jeden koto drugiego stał. Zaczęliśmy przypuszczać, że podminują szopy i nas wysadzą albo podpalą w tych szopach, gdy¿ na podwórku stali karabiny maszynowe.
Pijani własowcy zaczęli wyciągać młode dziewczęta odrywając od trzymających ich matek, później zamknęli szczelnie wszystkie drzwi i zrobiło się ciemno. Ludzie się zaczęli modlić. Na podwórku słychać było strzały i krzyki pijanych własowców. Rano otworzyli szopy i zaczęto nas wyganiać na podwórko, gdzie leżały zwłoki pozabijanych ludzi. Zaczęto nas wyganiać na ulice, ustawiać – osobno kobiety, osobno mężczyzn. Matka z braciszkiem na ręku i z bratem, który trzymał się matki, ustawiła się między kobietami, mnie z ojcem wpędzono w grupę mężczyzn, ojciec trzymał siostrę na ręku. Ustawili naszą kolumnę na środku jezdni, a oni z karabinami w rękach gotowymi do strzału stanęli na trotuarze co parę metrów i zagrozili, żeby nikt nie próbował ucieczki, bo zostanie rozstrzelany. W powietrzu unosił się swąd palonych ciał ludzkich rozstrzelanych wczoraj”.
Jerzy Górski, lat 16
Źródło: „Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po Powstaniu 1944”, Państwowy Instytut Wydawniczy 1992.
6 sierpnia
„6 sierpnia dzielnica, w której przebywałam, była już zagrożona. Niemcy od Woli parli do miasta. Już późnym wieczorem przyszły wieści, że są przy Młynarskiej. W nocy dostałam rozkaz, by wczesnym ranem stawić się na Nowowiniarskiej”.
Maria Żebrowska z domu Wawrzyszak (1914–1995)
Źródło: wspomnienia pochodzą z archiwum Muzeum Warszawy.
7 sierpnia
„Wyszłam po 3-ciej rano, 7 sierpnia. Ludzie zaczynali uciekać. Zabrałam ze sobą grupę kobiet z dziećmi, które chciały się przedostać do rodzin na Stare Miasto. Droga była już dość trudna. Chłodna ostrzeliwana z kościoła, Leszno od strony getta. Otrzymałam polecenie wrócenia na Ciepłą i ewakuowania lokalu do dzielnicy staromiejskiej. Razem z łącznikiem wracałam o godz. 8.30. Na ukos, piwnicami, chcieliśmy dostać się do ul. Elektoralnej. Mijaliśmy tłumy uciekających ludzi. W nieopisanej panice, dźwigając na plecach szczątki uratowanego dobra, biegli potykając się. Widząc nas, idących w kierunku przeciwnym, różnie reagowali. Jedni ostrzegali, targali się za rękawy by wracać, bo Niemcy już na Chłodnej, drudzy z goryczą i prawie nienawiścią wołali dosłownie: patrzcie! wojsko polskie idzie osłaniać nam tyły.
Odczuliśmy bardzo dotkliwie ironię tych kilku wyrazów. Minęliśmy ludzi. Dalej było już pusto. Dotarliśmy do ciężkiej, kutej bramy, wychodzącej na Elektoralną. Przed sobą mieliśmy doszczętnie spaloną ul. Mirowską . Z barykady przy Solnej szedł jeszcze powstańczy ogień. Przeskoczyliśmy Elektoralną i znaleźliśmy się w Mirowskiej.
I wtedy zobaczyliśmy przed II Halą wiele mundurów niemieckich z opaskami i bez nich. Na placu leżało wielu zabitych, czy rannych. Byli tu Niemcy, prowadzący jeńców. Dostrzegli nas, zawołali po polsku: „kto?”, a potem otworzyli ogień. Raniona lekko w nogę wycofałam się z towarzyszącym mi łącznikiem i od tej chwili pracowałam w rejonie Sapieżyńskiej, Franciszkańskiej, Freta i Długiej”.
Maria Żebrowska z domu Wawrzyszak (1914–1995)
Źródło: wspomnienia pochodzą z archiwum Muzeum Warszawy.
? ????????
„Na Jaworzyńskiej urządzamy się, znosimy coraz to nowe rzeczy i nawet już tam gotujemy. Od wczoraj Warszawa jest już bez światła i bez gazu. Ale to mniejsza, byleby woda była, a ta wciąż jeszcze jest.
Dziś tydzień od wybuchu powstania. Sytuacja wciąż ciemna – bez zmian, piekielnie trudna, humory melancholijne”
Maria Dąbrowska
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020
9 ????????
„Od świtu słychać daleką kanonadę artyleryjską od strony południowej. Ciężkie działa biją bez przerwy. Wygląda to na jakiś wielki, skoncentrowany obstrzał, poprzedzający wielkie natarcie. Boże, Boże, może to ofensywa sowiecka i pomoc dla nas? […]
Na Starówce huczą od rana, a i u nas zaczyna się jazgot. Bardzo zaczynamy odczuwać upadek Woli. Niemcy dobierają się nam do skóry. Około południa znów strzelanina z moździerzy. Drzwi w holu wyleciały z zawiasów, także niektóre ramy okienne. Zrobił się zamęt, w ostatnim pokoju górne okienko spadło na chłopca, którego łóżko stało przy oknie. Chłopak znalazł się w ramie okiennej jak w kołnierzu, szkło poraniło mu na dodatek głowę. […]”
Bronisława Magdalena Suszczyńska-Ochman
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
10 sierpnia
„Rano zjawiła się na Jaworzyńskiej Komisja Czerwonego Krzyża, która oświadczyła, że zabiera dom na szpital. Strasznie ważni panowie – ani do nich przystąp – urzędują. Powiało na mnie biurokratyzmem Polski przedwojennej.
Po tej decyzji we troje z Anną i Jerzym przenieśliśmy w ciągu niespełna 3 godzin wszystkie nasze rzeczy z powrotem na Polną. Chodziliśmy ze względu na toboły nie piwnicami, ale ogródkiem przez 39, gdzie teraz są cztery groby: Rysia Wyglądały, p. Błaszkiewicza, jakiegoś adwokata Kilmeckiego z Lublina i Halinki Krahelskiej, która zabita została z karabinu maszynowego w naszej bramie. Szczepanek Wyglądała, który dostał przy tym pocisku serię w brzuch i przedwczoraj był prawie umierający – dziś jest podobno lepiej”.
Maria Dąbrowska
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
11 sierpnia
„Z sąsiedniego domu przedostała się do nas grupka osób, które uciekły przed Niemcami, zmuszającymi ludzi do wyjścia przed czołgi – na barykady. Chwila robi się straszna i u nas, każdy czyni rachunek sumienia, u jednych przebija się trwoga w oczach, u innych rezygnacja, jeszcze inni płaczą – kobiety zaczynają się modlić (…)
Gdy dowiedziałam się o wyprowadzaniu ludzi, wyszłam z piwnicy i przedostałam się do frontowej klatki schodowej, skąd mogłam spojrzeć, jak prowadzono Polaków. Powietrze przesycone kurzem i pyłem, tak że wydaje się mgliste, czołg nadjeżdża za czołgiem, ciężko, powoli, mocarne śmiercią i gwałtem; żandarmi pędzą ludzi. Nie ludzi, a strzępy ludzkie, istoty bez woli, siły żywotnej, skazane na śmierć. Idą i przejść nie mogą. Spieszą, się, a stoją w miejscu. (…)
Nas ominęła kolejka wyprowadzania na barykady. Gdy ucichła strzelanina, ściągnięto trupy, jedna z kobiet pozostawiła trzy sierotki. Wojna jest po to, by byty znękane cierpieniem matki, wdowy, sieroty, by dymiły pożary i mogił było bez liku. Potworna jest wojna”.
Strz. Danuta Przystasz – łączniczka
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
12 sierpnia
„Przywykło się na razie do pocisków. Do bombardowania. Z Pragi. Z tej kanonierki na Wiśle. I z pociągu pancernego od torów Dworca Gdańskiego. Nie byty jeszcze te wszystkie działania takie częste jak trochę później. Zresztą właśnie dzień 12 sierpnia był przełomowy. Po południu, kiedy ich nie było, całe Stare Miasto poderwało się od nagłego kilkakrotnego huku z podmuchami. Było to zupełnie coś nowego, jakby tajfun. Zdawało nam się zupełnie, że pozrywano górne piętra na całej dolnej Starówce. Mówili zresztą, że pozrywano wszystkie dachy. Nieznana broń. A na rodzaje broni miasto się wyczulenie. Ludzie wylecieli sprawdzić. Wrócili z tą wieścią o dachach. I ze to coś w ogóle bardzo złego. Jakieś „V». Wybuchła panika. Co to? Ale na niedługo. Bo niedługo powtórzyło się to samo. Do tej pory noce były spokojniejsze. Samolotów w nocy nie było.
Były nagłe ataki artylerii. I różność dodatkowa. Taka jak czołgi. Ale od tej pory ta nowa broń – miotacze min – zaczęła nas prześladować dodatkowo, szczególnie w nocy, coraz częściej: ileś razy na noc.
Były i miotacze ognia. Nie wiedzieliśmy, jak one wyglądają. Te i te. Słychać było tylko najpierw trzy albo sześć skrzypów- -zgrzytów, a potem zaraz tyle samo wybuchów z podmuchami. Na te skrzypy mówiło się, że:
– Szafę nakręcają.
I zaraz powstał nawet, i wyczytaliśmy go w gazetce, humorystyczny wierszyk o nakręcaniu szafy. Miotacze – to też była właściwa nazwa. Bo te podmuchy miotały murami i nami”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy 2014.
13 sierpnia
„Adres pani Szwedzińskiej, Czarnieckiego nr 1 u pana Józefa Madejskiego. Chcę sprzedać zegarek, ale nie mogę znaleźć kupca, mimo że pomaga mi w tym inspektor tutejszego RGO. Dzisiaj nam zapowiedziano, że tylko przez trzy dni będziemy dostawać jeść, to jest od niedzieli do wtorku, a ja mam zaledwie 30 zł w majątku, to mnie dobija. O rodzinie i mężu nic nie wiem”.
Helena Balcer, lat 40, krawcowa, zamieszkała przy ul. Ogrodowej 8a.
Źródło: „Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po Powstaniu 1944”, Państwowy Instytut Wydawniczy 1992.
„Na Długiej, między wylotem Kilińskiego a kościołem Garnizonowym, po stronie tej od Wisty oczywiście, były po piwnicach nowe szpitale. Wtedy właśnie założone. Głównie z. okazji goliata. Jak mam relację od znajomej nauczycielki ostatnią, która tam była, 13 sierpnia, W tą nieuświadomioną niedzielę tak pod wieczór, chyba po zachodzie słońca, ze Świętojerskiej we Freta wykręcił puszczony przez Niemców goliat.
Taki maty czołg. Raczej tank. Że puszczony, to z początku się nie wiedziało. By raczej niby opuszczony. Czyli podpuszczony. I zdobyty przez Polaków. Natychmiast tłumy rzuciły się na wiwaty. Prowadziły zdobycz. I szły koto niej. Z Freta potem wykręcili w Długą. I gdzieś koto Kilińskiego (wylotu), kiedy euforia dochodziła do szczytu, a balkony były oblepione ludźmi, nastąpiła katastrofa. Po prostu wybuchnął mechanizm zegarów. Na balkonach zostało sporo postaci pochylonych przez żelazne sztachety. Najwięcej trupów, kawałków nóg. rąk, wnętrzności, ubrań byto na tych skwerach na środku.
Natychmiast na noc zrobiło się te nowe szpitale”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy 2014.
14 sierpnia
„Dziś w nocy Niemcy strącili nad Parkiem Paderewskiego amerykański samolot niosący pomoc powstańcom.
Krótko po siódmej znów był najazd na nasz dom. Pojawił się oddział żołnierzy i grantowi policjanci. Zarządzenie jak grom z jasnego nieba: wszyscy mężczyźni mają się zebrać o dziesiątej na Rondzie, a pozostała ludność opuścić teren między Francuską a Wisłą do 16-tej. Kierunek: na Jabłonnę do promu i dalej za Wisłę na zachód. Wszczął się rwetes nie do opisania. Jeden po drugim mężczyźni opuszczali dom. Ojciec też ruszył z tłumoczkiem i ja, oczywiści, za nim, żeby zobaczyć, czy nie da się czegoś zrobić.
Na rondzie zebrał się już tłum mężczyzn i odprowadzających ich kobiet”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
15 sierpnia
„Dziś jest pierwszy dzień bez wody. To pogłębia grozę sytuacji. Tragedia zapada w obrzydliwość. Pod naszymi oknami dziś w ogródku pani Kowalczykowej kopią olbrzymi dół kloaczny. Dziś w nocy miałam dyżur od pierwszej w nocy do piątej rano, w czasie którego były desanty. Dziś o czwartej i pół pocisk z tanku zawadził o nasz dom, tak że wszędzie posypały się tanki i cegły. W moim mieszkaniu ofiarą wstrząsu padł talerzyk z osiołkiem w Sorrento, który spadł ze ściany i rozbił się na cztery kawałki”.
Maria Dąbrowska
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
„Pierwszą wiadomość od męża dostałam po dwóch tygodniach. 15 sierpnia. To był list, który przyniósł mi mały harcerz z poczty polowej. Nawet nie czekał na odpowiedź, tylko od razu pobiegł dalej. Kilka dni wcześniej, zaniepokojona tym, co się d zieje z mężem – obiecał przecież, że wróci po trzech dniach – wysłałam do niego list. Cieszyłam się ogromnie, że odpisał. Treść listu była następująca, zachowałam go na pamiątkę do tej pory :
???ℎ??? ???????.
???????? ???????ł?? ??ę ?????????? ??????. ?????? ??, ??? ???? ?????ś ???????ś?? ??? ???? ? ????. ?ℎ???ł??? ?ł?ż?ć ?? ?????ę ? ???ł???ć ???? ?ł??????? ?????, ??? ??? ????, ??? ?? ??ę ???. ? ??? ???????? ? ?????ó? ??????????ę???. ???ł??? ??ż? ?? ???????, ??? ??????? ?? ???????? ???? ??????. ???ł?? ???? ??????????.
????????????,
??ó? ?ó???.
I tylko tyle… Czytałam to kilka razy pod rząd z niedowierzaniem. My każdego dnia walczyliśmy o przetrwanie, o życie. Jego dziecko umierało z głodu, ja byłam półprzytomna po porodzie. Miasto obracało się w gruzy, trup się sypał gęsto . A u nich w oddziale nastroje pierwszorzędne… W ciąg u dnia Staś był zawinięty w chustę w kratę, trzymałam go przy sobie na rękach. W pewnym momencie obok zawalił się dom i ludzie stamtąd uciekli do naszej piwnicy. Gd y wpadli, myślałam, że nas stratują. Krzyk, ścisk, płacz, tumult, przekleństwa i złorzeczenia. To był jakiś szał. Trzymałam dziecko, ale nikogo to nie obchodziło. Przerażeni ludzie pchali się na mnie i w końcu docisnęli mnie do ściany. Po prostu nas zgnietli!
Spojrzałam na Stasia i włosy na głowie stanęły mi dęba. Był bezwładny, miał otwarte usta, nie oddychał. Patrzyłam na to ze zdumieniem, nie wierząc. Całe szczęście obok była Julia, która zareagowała błyskawicznie. Chwyciła Stasia i kilkoma susami znalazła się na podwórku. Wybiegłam za nią. Julia trzęsła n im, zatykała mu nos, szczy pała go w policzki, w końcu zaczęła bić go po twarzy. Nagle zachłysnął się powietrzem i otworzył oczy. Do dzisiaj nie wiem, jakim cudem mój synek to przeżył”.
Halina Jędrzejewska z domu Dudzik
Źródło: Anna Herbich, „Dziewczyny z Powstania”, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2014.
16 sierpnia
„Udało mi się zwolnić z obozu pana Klimaszewskiego, właściciela domu, w którym mieszkaliśmy. Poszłam na wariata, ale znów przydał się mój nieskazitelny niemiecki i duży tupet. Nagadałam Niemcom różnych bajd, pan gubernator znów był w robocie, przedstawiłam pana K. jako mego wuja.
Byłam w samy środku obozu na 11 Listopada – chyba to teren dawnych koszar. Tam trzymają wszystkich mężczyzn, zabranych w łapankach na Saskiej Kępie, Grochowie i Pradze. Zdaje się, że chwilowo ich jeszcze nie wywożą. Zwoje drutu kolczastego otaczają zarobaczone drewniane baraki po jeńcach radzieckich. Nasi wolą spać pod gołym niebem. Karmią skąpo. Opieka lekarska niby jest, ale jakby ktoś był naprawdę chory, to już nie ma rady. Lekarz – Polak. Część pracuje w warsztatach przy obozie, część na mieście pod konwojem. Przed bramami tłum kobiet.
Radość z powodu zwolnienia Klimaszewskiego była ogromna – zwłaszcza, że nic to nie kosztowało. Niestety, panów Strudzińskiego i Dzięcioła nie udało mi się zwolnić”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
17 sierpnia
„Nie mamy opału i pożyczamy na lewo i prawo. A ludzie są tacy, że kiedy gotujemy w pralni, przystawiają swoje garnki do naszego ognia, zamiast dodać kawałeczek węgla albo szczapkę drzewa. Sami przecież są u siebie i mają opał! Chodzimy z Janką kraść drzewo w Parku Paderewskiego”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
18 sierpnia
„[…] Dużo ich umiera. Co rano znosimy zwłoki i układamy pod kasztanami na podwórzu, przykrywamy papierem i przyciskamy papier na rogach kamieniami, żeby wiatr nie odkrył ich twarzy, już uspokojonych. […]”
Bronisława Magdalena Suszczyńska-Ochman
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
19 sierpnia
„[…] Dziś rano, jak normalnie, między siódmą a ósmą zaczęły się naloty. Latali nad dachami, sztukasy wyły i najpierw przygotowywały podkład psychiczny. Było podle i okropnie. W takich chwilach pielęgniarki udają odwagę i wspaniale maskujący się, wstrętny, oślizgły strach. Mimo to wszystkie wiemy, że wewnątrz coś jakby się skręcało w wąską rurkę, podchodzącą do gardła i diabelnie uwierającą. Jatkę, jaka się po tym nalocie zaczęła, trudno opisać. Rannych znosili bez przerwy, opatrunki robiliśmy we wszystkich możliwych miejscach – na korytarzach, na schodach.
[…] Jeden, mężczyzna lat około 40, miał wyrwany kawał pleców. Opatrywał go dr G. z Anitą i ze mną na operacyjnej. Ranny, położony przez nas na stole, zaczął nieludzko wrzeszczeć: “Ratujcie, ja nie chcę umierać!”. Oczy miał zupełnie oszalałe. Za oknami dla odmiany waliły ciężkie pociski i spokojny zazwyczaj dr G. zaczął też krzyczeć na mnie i Anitę strasznym głosem. Ręce nam się trzęsły. Anita podawała klamry, ja z pasją cięłam marynarkę. […] Szarpnęłam marynarkę i z kieszeni posypały się pieniądze. Banknoty, pięćsetzłotowe, „górale”, rozleciały się po podłodze. […] Ranny, podtrzymywany przeze mnie z przodu, zawisł mi na ramionach. Skonał. Mimo huku za oknami, zapanowała wielka, majestatyczna cisza śmierci, cisza wśród liliowych banknotów.
Wieczorem przyszła jakaś zażywna jejmość z utlenioną i wyondulowaną głową i znów do komendanta. Przedstawiła się jako właścicielka hotelu i zażądała, żeby komenda szpitala zapłaciła jej odszkodowanie za zniszczoną pościel i bieliznę. Ta zgoła nieoczekiwana przemowa miała miejsce na podeście schodów, w czasie, kiedy zebrani, pełni troski, omawialiśmy szczegóły ewakuacji chorych.
Na chwilę zaniemówiliśmy od tej monstrualnej głupoty, chciwości i bezczelności. Dr J. poprawiła jednym palcem okulary i spokojnie powiedziała babie, żeby się zgłosiła do naszych władz po Powstaniu: my jesteśmy szpitalem polowym, nie bankiem. Na to baba głosem podniesionym, pełnym pretensji zaczęła wymyślać, że ją zrujnowaliśmy, że wszystko poniszczone. Dr J. pociemniały oczy, a ja nie wytrzymałam i wrzasnęłam: “W tej chwili won stąd!… To zaszczyt dla tego burdelu, jakim był pani hotel, że może służyć tak ważnej sprawie!”. Babę zatkało. “Won! Słyszała pani?” – powtórzyłam. Poskutkowało. […]”
Bronisława Magdalena Suszczyńska-Ochman
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
20 sierpnia
„Więc —dwudziesty dzień powstania. Jesteśmy w nowym schronie, pod filarami. W czasach wojny zawsze chyba jest nawrót do matriarchatu. A jeszcze ta wojna. A jeszcze to zejście w dół, pod Warszawę (w to mrowisko schronowe), to powstanie. To był nawrót — wybuch. Matriarchatu. Piwnicznego? Jaskiniowego? Co za różnica. Kupy ludzi. Rządzą matki. Siedzenie pod ziemią. Kryj się! Nie wychylaj się! Niebezpieczeństwo śmiertelne. Wciąż. Nawet jak się nie wychylać. I te radzenia sobie. Dobrze, że były wynalezione karbidy i karbidówki, i świece. No i pierzyny. Broń trochę lepsza od jaskiniowej. Ale niewiele. I niewiele tej broni. Dla wybranych. Zapasy żarcia. Z tym, że malały, do niknięcia.
Bo i jakie to zapasy były. Zwierzyna? Tej nie było. Bo ta duża zjedzona już. A ta mała? Ktoś czasem miał coś swojego ulubionego, wziął to z sobą na dół i z tym siedział. Ale rzadko. Szczególnie na Starówce. Albo mniej tu było w ogóle. Albo nie wzięli. Albo wzięli i poginęły im. Co nie uciekło, nie odfrunęło, nie spaliło się, nie padło, nie zdechło, to zostało upolowane. Koty znikły. Psy znikły. O fruwających mowy niema. Jedno co, to ten świerszcz w ścianie po ciemku. A potem we wrześniu — wszy”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy 2014.
21 sierpnia
„21-go o 5-ej po południu walnął granat w sam środek ulicy Czackiego i zabił dwoje młodych ludzi przed domem nr 14. Dziewczynkę, która zginęła, łączniczkę, widziałam tego dnia w bramie gdy szłam do umywalki, była wesoła i coś opowiadała koleżankom ze śmiechem. W tych dniach ustalił się pewien porządek nalotów: od 6-ej rano do 10-ej wypadały co godzinę, potem uciszały się względnie i o 2-ej rozpoczynały się na nowo. Coraz więcej zaczęli Niemcy rzucać granatów. Zapalił się od nich dom nr 14, dwie kobiety przechodzące zostały zabite, a wstrząs jaki sprawiał taki granat dawał się odczuć silnym strasznym podmuchem w najgłębszym nawet podziemiu. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: Relacja pochodzi z archiwum Muzeum Warszawy: https://kolekcje.muzeumwarszawy.pl/pl/zrodla/pamietnik-warszawiaka-godlo-farurey-maria-znatowicz-szczepanska
22 sierpnia
“Dziś szpital umundurował się jednakowo. Wyfasonowali nam robocze szare kitelki z drelichu z dwiema kieszeniami, bardzo wygodne i schludne. Najwyższy czas, ponieważ własna, nieprana i nieodświeżana garderoba jest pożałowania godna. Naturalnie zaraz trochę kokieterii kobiecej. Życie jest jednak bardzo silne! Więc orzełek przypięty do sukni, opaska na lewym ramieniu i biały kołnierzyk. Dostawczynią tych luksusowych dodatków jest nieoceniona Mama Sz. Wydostała je – ku radości naszych dziewcząt – od kupca z Chmielnej; oni, zdaje się, zaczynają myśleć raczej o przetrwaniu Powstania niż o korzyściach z handlu, czego dowodem jest samorzutne dofinansowanie do szpitala aż pięćdziesiąt nowych, porządnych koszul. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
23 sierpnia
„Dziś znów dla odmiany zabierano mężczyzn z drugiej połowy Saskiej Kępy. Ojciec poszedł, ale zwolnił go na podstawie zaświadczenia, które udało mu się zdobyć. Spalił się kościół św. Aleksandra. Widzieliśmy z Ronda jak płonęły wieże.
Ogłoszono jednocześnie „dobrowolną” ewakuację drugiej połowy Saskiej Kępy. czyli tej gdzie koczujmy. Koniecznie pchają nas na Zachód. Wywożą już nie promem koło Jabłonny, ale koleją przez Dworzec Gdański do obozu w Pruszkowie. Tym razem zabrali dużo ukrywających się dotychczas Akowców. Przeczytałam „Marie Antoinette” Zweiga. Dobra lektura na te czasy”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
24 sierpnia
„Noc spokojnie przespana. Zacna pani Traube. Żołnierz o Kossak-Szczuckiej. Kościół Św. Krzyża spalony – uratowane serce Szopena i Reymonta. Gniazdo policji zdobyte – „Cristal” kawiarnia”.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
25 sierpnia
„Całe Stare Miasto zburzone i spalone, ale trwa AK w ruinach.
Katedra zginęła. Rumunia i Bułgaria odstąpiły od Niemiec”.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
26 sierpnia
„Woda jest na Złotej, w domu, w którym mieści się kino “Palladium”. Jest studnia w piwnicy, tam też trzeba pompować. Zainstalowali grube rury parciane, doprowadzające wodę z piwnicy na górę; kiedy się pompuje na dole, woda wycieka w bramie, a tu istna Sodoma i Gomora. Rozgorączkowane, rozdrażnione widma walczą o wodę. Kolejka nieprawdopodobna: oddziały wojska, szpitale, ludność… Naturalnie wojsko nie liczy się kolejką i prawem wojny uważa się za uprzywilejowane, toteż co chwila wybuchają dzikie awantury. Nas też uważają tam za zakały, ponieważ nabieramy przynajmniej dziesięć naczyń, co trwa, Bóg wie, jak długo. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
27 sierpnia
„Jadwiga Skirmunttówna dostała dysenterii. Był dr Szmit. Bierze lekarstwa, ma 39,7 stopni Celcjusza, biedna. AK trzyma się. Grozi brak żywności – mają rekwirować utajoną na spekulację.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
28 sierpnia
„Ze Starówki ewakuują rannych. Dostaliśmy rozkaz, by przygotować dla nich w szpitalu jak najwięcej miejsc. Przy wykorzystaniu wszystkich możliwych zakamarków możemy przyjąć 28 rannych. […] Sen jest już luksusem w naszym bytowaniu, wszystko więc jedno, na jakim barłogu się usypia. Dbamy tylko jeszcze o względne wygody dla lekarzy. Ich ręce i mózgi to przecież nasza racja bytu. Szczęśliwie dr Józef pozbierał się i dziś stanął znów do roboty. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
29 sierpnia
„W nocy z 29/30 sierpnia oddziały opuściły Stare Miasto, pozostawiając ludność cywilną, chorych i rannych. Musiałam również zostać ze względu na zdrowie. W dniu tym Niemcy poczęli zdobywać ulicę po ulicy, nakazując wyjście z piwnic, a potem zrzucali bomby, burząc ocalałe dotąd domy. Nastały chwile bardzo ciężkie, tym bardziej, że ludność była już całkowicie wyczerpana nerwowo. Rozpoczęły się modły, które jeszcze podkreślały tragizm chwili. Ludzie już nie śpiewali, ale z płaczem wykrzykiwali suplikacje i litanie. Dzieci klęczały i śpiewały również, złożywszy ręce. Potężniejszego wrażenia nie przeżyłam już później.
Wtedy właśnie wyczerpała się moja wrażliwość, stępiałam całkowicie i odtąd patrzyłam obojętnie na śmierć, płacz i modlitwy. To wszystko było mi obce. Życiem musiało kierować ślepe przeznaczenie, które jednych wydobywało całych z największego ognia, drugich powalało małym odłamkiem przy pierwszym wejściu na ulicę. Bezskuteczne były więc prośby, nikt ich nie słuchał i nikt na nie nie reagował.
Farby są i będą nowe plakaty”.
Maria Żebrowska z domu Wawrzyszak
Źródło: Relacja pochodzi z archiwum Muzeum Warszawy.
30 sierpnia
„(…) Dzisiejszą stronicę poświęcę pamięci naszych dzielnych dziewcząt z AK – sanitariuszek, łączniczek i w ogóle służby pomocniczej. Dzielnych to mało! Są zawzięte i bohaterskie. Można powiedzieć, że plują śmierci w mordę. Są z noszami w najbardziej wysuniętych punktach, niemal na nosach szwabskich – jak np. koło zmartwychwstanek lub Instytutu. (…)
Wszędzie i zawsze są nasze dziewczęta, te naprawdę dzielne. Ratują, bandażują, zastrzyki, łączność! itd. Całują rannych chłopaków, szepcząc w ucho: „Trzymaj się, moje kochanie!”. We wszystkich momentach one, nasze dziewczęta, chyba wszyscy kochamy te bezwzględnie oddane pracowniczki, bojowniczki! Pomnik dla dziewcząt z AK! Ze spokojem, jak przeżyję, poświęcę wam, dziewczęta z AK, dużo, dużo więcej! Cześć bojowniczkom! Wstydźcie się, dziewczęta Anglii i Ameryki, wstydźcie się wszystkie inne umalowane ameby bezduszne. Ani nie dogonicie w niczym! Frazesów nam nie trzeba!”
Leopold Buczkowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
31 sierpnia
„Ranek był mglisty, szary i jakiś smutny. Niemcy widać jeszcze nie wstali, bo jakoś spokojnie, nawet nad Starówką cicho. Cisza przed burzą. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
WRZESIEŃ 1944
1 września
„Dziś spałam prawie całą noc, aż pięć godzin. Raniutko, kiedy robiłam swoją nieskomplikowaną toaletę, weszła Marianna i zaczęła mnie całować. „Życzę ci, żebyś wylazła z tego cało” – powiedziała. Spojrzałam na nią zdziwiona. „Dlaczego? – spytałam. – Co znów za historia?” – „No przecież to dzień twoich imienin”. Faktycznie, dzień imienin, rocznica wybuchu wojny i miesiąc od wybuchu Powstania. Miesiąc, a mnie się zdaje, że to już wieki całe tego oblężenia, że nigdy inaczej nie było. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: „Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
2 września
„(…) Coraz ostrzejszy ton gazet o pomoc dla Warszawy. AK bije się bohatersko, ale co robić przeciw Niemcom, którzy wprost z całym okrucieństwem w gruzy zamieniają ulicę za ulicą, dzielnicę za dzielnicą – z karabinem i ręcznym granatem?”
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
„Było to 2 września 1944 r. rozdzieliliśmy się na dwie grupy, jedna pozostała, a druga wyruszyła w podróż. Ja widząc przed sobą śmierć z powodu choroby zakaźnej wybrałam się z drugą grupą w podróż aby przedostać się za Warszawę. Toteż 2 września 20 osób wyruszyło cichuteńko gęsiego pod murami spalonych domów nasłuchując czy nie idzie patrol. Nasz przewodnik musiał nas przeprowadzić przez ogródki aby przedostać się przez Szczęśliwice do Włoch. Pamiętam była bardzo ciemna noc tak, że byliśmy bezpieczni, ale gdy przechodziliśmy przez ogródki to co kilka kroków natrafialiśmy na trupa, strach mnie ogarniał. Już dniało, gdy przekraczaliśmy granice Warszawy”.
Zofia Profno
Relacja pochodzi z archiwum Muzeum Warszawy.
3 września
„Ciągła kanonada, jak dzień tak i noc. Zniszczone Stare Miasto, Mokotów, Aleje Jerozolimskie, 3 Maja, pomnik ks. Józefa, wszystkie prawie kościoły, gmachy, zabytki, pomocy nie ma…
Woda w studni.”
Maria Rodziewiczówna
„Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
„[…] Schodzę do schronu. Panuje tam zupełnie piwniczna ciemność. Świecę latarką i w tej chwili Sylwia wstaje z posłania któregoś z chorych. Wydaje się całkiem niedwuznaczne, że obsługuje ich nie tylko jako pielęgniarka. Chce widać zużytkować swoje kwalifikacje zawodowe w służbie idei. Nie mam zdrowia robić piekła, byłoby to w tych warunkach zgoła śmieszne. Śmierć wisi nad każdym… Niech sobie użyją. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
„Zagłada Miasta. Świadectwa ludzi Powstania”, Ośrodek KARTA 2020.
4 września
„Przed południem wybrałam się „na drugą stronę” Alej Jerozolimskich. Był ostrzał artyleryjski, naloty, rejon placu Napoleona płonął. Na Moniuszki – szwalnia spalona – w oficynę wpadła bomba lotnicza. Zaprojektowano przeniesie szwalni tu, do nas. Spotkałam na Kruczej p. Leona z p. Orką, Grażynę, która mi dała ich adres). Zostałam tam na noc. Gdy szliśmy po kolację Józkiem i panią Basią, rozerwał się pocisk bardzo blisko, ale patrzyłam na pożar “Rosji” i nie zauważyłam go. Nie było gdzie się schować, przycisnęliśmy się do muru, odłamek uderzył w rondelek, który niosła pani Basia, wgniótł metal i zrobił dziurę. Płonął dom „Towarzystwa Rosji”, tam były magazyny. Strasznie spustoszona dzielnica, prawie nie widziało się ludzi. Początek powstania wydaje mi się sielanką. Spotkanie ze starą papugą – ona ucieka – ja idę właśnie tam. W samo piekło”.
Zofia Korczak Zawadzka „Aldona”
Źródło: „Płacz po Warszawie. Powstanie Warszawskie 1944. Dzienniki. Świadectwa”, Opracowali: Wiktoria Śliwowska, Janusz Marszalec, Artur Wodzyński, Muzeum II Wojny Światowej, Gdańsk 2014.
5 – 6 września
„Te dwa dni [5–6 września] były straszne. Poczucie katastrofy, niepewność decyzji co do wyjścia, stan ostatecznego wyczerpania fizycznego, rozpaczliwy widok tułających się rozbitków, pożar całej ulicy. Do naszego mieszkania można było jeszcze dostać się od kuchni, bo frontalne schody nie istniały i poszłam tam pod wieczór z myślą zabrania czegoś może z biurka. Nigdy dotąd w życiu nie znajdowałam się i da Bóg nie znajdę się już może w samym jakby środku płonącego stosu i nigdy nie myślałam, że huk ognia może być czymś tak ogłuszającym. Resztki naszego domu dopalały się już tylko, ale z domów po drugiej stronie ulicy olbrzymie jęzory płomieni dosięgały ścian naszych i wszystko wkoło trzeszczało, dymiło, płonęło z przerażającym hałasem. Postałam na progu naszego pokoju. Był tam jeszcze tapczan z rozburzoną pościelą, szafa miała drzwi wciśnięte do środka, tak że o dostaniu się do niej mowy nie było, biurko wyglądało zupełnie naturalnie. Starałam się przypomnieć sobie po co przyszłam, ale miałam w głowie pustkę zupełną. Wysunęłam jedną szufladę – papiery, drobiazgi… jakże to brać ? A był tam ważny rękopis mojego syna i 3.000 złotych. Nie wzięłam nic. Ogarnął mnie teraz dopiero lęk śmiertelny. Zawołałam towarzyszki mojej, tak samo bezradnie tułającej się po mieszkaniu i uciekłyśmy z tego przedsionka śmierci. […]”
Maria Znatowicz-Szczepańska
Źródło: Relacja z kolekcji Muzeum Warszawy.
7 września
„(…) Hej! Trzy mocarstwa. Kiedyś ze wstydem chodzić będziecie po tym świecie. W grobach dziecięce głosy, krew i puls. Z ojczyzny naszej pył i dym. Z ojczyźniaków groby, na grobach zapylone kurzem bombowym kwiaty, kwiaty. Nie zrywajcie kwiatów wy żywi – gangsterzy! Kto szukać będzie tych łotrów, gestpausiów i szpiclów, skoro świadkowie są rozstrzelani, notatki spalone, dowody zniszczone”.
Leopold Buczkowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
„We czwartek więc 7-go września, najstraszniejszy dzień mego życia, po długich godzinach pogotowia w oczekiwaniu na najgorsze, usłyszeliśmy na podwórzu mowę rosyjską. Musieli przebijać się przez piwnice, bo przez kilka godzin słychać było kucie i wysadzanie murów. – Wychodzić, wychodzić, wszyscy co do jednego. Trzymając się mocno nawzajem wyszłyśmy z córką na podwórze dawnego naszego domu, a z nami wszyscy inni. W bramie stał jeden tylko Niemiec i nie mieszał się do niczego. A na nas rzucili się ludzie o wyglądzie wschodnim, dzicy, pijani i przede wszystkim obrabowali nas ze wszystkich cennych drobiazgów jakie miałyśmy na sobie.
Na walizki ani spojrzeli, ale torebki ręczne wytrząsnęli do dna. Z rąk wyjęłam jednemu portfelik z piórem wiecznym i ołówkiem, mówiąc – oddaj, to pamiątka. Ale nie to było straszne, tylko te krzyki kobiece, jakie rozlegać się zaczęły w różnych stronach ruin domu… Przekonawszy się, że żywej duszy nie ma już nigdzie poza podwórzem, pognali nas przez palące się piwnice, przekopy, schrony, przez rozpalone cegły i asfalty, ciągle pod ziemią i – nie potrafię powiedzieć, dlaczego nas tam nie pozabijali. W tym biegu z męczeńskimi przystankami, kiedy młodsze kopały, waliły, gryzły, a starsze czepiały się rąk i nóg napastników by nie dać, przeszkodzić, udaremnić, błyskała myśl: teraz rzucą granat i będzie po nas, daj to Boże! Ale żadna (bo pytałam później) nie pomyślała: teraz jeden strzał z rewolweru wprost w głowę i koniec. Widocznie instynkt obrony był silniejszy niż wszystko. Pobite kolbami, w poobrywanym odzieniu, wyrwałyśmy się wreszcie chyba cudem naprawdę i okazało się, że jesteśmy w ogrodzie Raczyńskich, tam, gdzie tylu naszych chłopców walczyło i umierało. Byli tam już znowu Niemcy. Obojętni, wzgardliwi porozsiadali się na jakichś murach i ławkach, dwu z nich zabawiało się rzucaniem patyka ładnemu małemu foksterierkowi, który w podskokach ten patyk przynosił, z czego głośno się śmiali (…)”
Maria Znatowicz-Szczepańsk
Źródło: Relacja z kolekcji Muzeum Warszawy.
8 września
„Na kanapce u p. Zagórnej. W nocy wybuch. Od 6.30 bombardowanie. Najście chorych i starych. Chłopcy poszli. Masa ludności wczoraj wyszła na wezwanie Niemców: kobiety, starzy, dzieci. Znowu samoloty i armaty bez przerwy cały dzień. Wizyta szarż [AK], bardzo uprzejma – mają przetrzymać. Doktor [zrobił mi] zastrzyk glukozy i [dał] krople, zdobył mi tytoń [od] astmy. Dostałam wina do wody. Opieka Bohdziewicza co do żywności.”
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2020.
9 września
„W nocy z ósmego na dziewiąty września bolszewicy zaatakowali z powietrza linie przyfrontowe w okolicy Wawra. Było jasno jak w dzień. Może nareszcie początek działań?”
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
10 września
„No, front gra tuż i też wszystkimi „organami” zbrodni. Oceniamy na 8-10 km. Na Żoliborzu cisza – to znaczy, grają tylko kmy – ale artylerią nie biją po nas, to już dużo znaczy. Lotnictwo niemieckie bombarduje Warszawę. Jakiś lotnik nakreślił kreskę białą ze wschodu na zachód. Co to znaczy?
Przy zbiórce na szpital okazało się, że biedni więcej dają, dają z serca. Np. spaleni ludzie, biwakują w jamie, dali na szpital 10 kostek cukru. „To jest bardzo dużo” – powiada ta pani. „Na ogół stwierdzam, że ludzie biedniejsi są ofiarniejsi”. Śmieszna ta pani, tak późno się o tym dowiedziała i to przypadkowo.
Ciężka praca naszego żołnierza AK, nie można jej porównać z niczym w dziedzinie powstań, wojska i mitręgi ludzkiej. Kto to będzie oceniał, na jakiej płaszczyźnie, nie pozwolić tylko na oszustwa”.
Leopold Buczkowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
11 września
„Niemców na Kępie coraz mniej, przeważnie zostali tylko ci, którzy obsługują działa. Nikt już nie wychodzi z domu. Niebezpiecznie. Nawet kobiety, które nosiły jedzenie do mężów zabranych w łapance, zrezygnowały z tych ryzykownych wypraw. Podobno obóz na 11 listopada jest już prawie pusty, wszystkich wywieźli – ładując do wagonów towarowych”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020
12 września
„Nie pamiętam. Wieczorem byłam na strychu ośmiopiętrowego domu, widać było dogasające pożary na Pradze, ale walk specjalnych tak nie było. Natomiast blisko płonął dom w rejonie YMK-i lub Sejmu i ostra walka tam się toczyła. Rakiety co pewien czas wystrzelały w gwiaździste niebo. Jeszcze jeden świeży pożar zaobserwować można było za parkiem Ujazdowskim na wprost Szopena.
Popołudniu byliśmy u Władzia: zdrzemnęłam się krótko na jego łóżku – dawniej wydawało mi się tak niewiarygodne, źle, a teraz – to raj istny. Noc była bardzo niespokojna. Detonacje były bardzo bliskie i tak silne, że dom drżał. Poza tym przeziębiłam pęcherz, bolą mnie nerki. Panie uszyły mi majtki z flaneli, włożyłam też jakieś kąpielowe, wełniane, po zabitym oficerze, uprane wprawdzie”.
Zofia Korczak Zawadzka „Aldona”
Źródło: „Płacz po Warszawie. Powstanie Warszawskie 1944. Dzienniki. Świadectwa”, Opracowali: Wiktoria Śliwowska, Janusz Marszalec, Artur Wodzyński, Muzeum II Wojny Światowej, Gdańsk 2014.
13 września
„Noc pełna walk artylerii przeciwlotniczej i napaści Niemców. Przy tym różne sygnały świetlne. W dzień potyczki lotnicze niemiecko-alianckie. Niemcy […] kiedy tylko mogą. Bolszewicy na Pradze. Był ksiądz. Na obiad fasolka”.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
14 września
„Dzień 14 września 1944 roku jakże pamiętny dla wielu mieszkańców Marymontu, w dniu tym, pomimo bohaterskiej obrony przez nasze oddziały powstańcze, wróg przy masowym użyciu artylerii, czołgów oraz poparciu samolotów zajął cały Marymont aż ku terenom Dolnego Żoliborza po domki milicyjne wzdłuż ulicy Potockiej, gdzie został zatrzymany przez nasze wojska.
Nasz dom jeszcze nie zajęty, jeszcze żyjemy nadzieją; milkną odgłosy bitwy, gdzieniegdzie tylko słychać pojedyncze wystrzały; złowroga cisza czai się w powietrzu. Wszyscy w stanie zdenerwowania oczekujemy na coś, co ma za chwilę nastąpić. Wśród tej ciszy słychać daleki, ciężki stukot zbliżającego się czołgu. Dudnienie coraz to bliższe, wreszcie turkot cichnie; czołg zatrzymuje się, wybiega z niego i spoza niego kilku żołnierzy Wehrmachtu. Wśród nas ogólne zdenerwowanie. Co robić? – jedni radzą bronić się i zdradzają tajemnicę, posiadają kilka granatów. Inni odradzają, wszak pośród nas znajdują się kobiety i dzieci i nie można ryzykować jakiegoś nierozważnego kroku. Trudna decyzja, nastrój zdenerwowania potęguje się, nie słyszymy nawet odgłosu kroków zbliżających się Niemców; dopiero okrzyk „raus” słyszany przez nas aż w piwnicach, uświadamia nam, że już po wszystkim, że znów znienawidzeni Niemcy są nad nami „władcami”, których sądziliśmy, że już więcej nie ujrzymy. Głos ich jest twardy, rozkazujący, nie cierpiący zwłoki. Zrezygnowani ludzie wychodzą z piwnic na podwórze domu koło pałacyku Królowej Marysieńki (ul. Marii Kazimiery 1). W międzyczasie następuje komedia sprawdzania dowodów osobistych u mężczyzn.
Obawiając się, iż mężczyzn mogą oddzielić od reszty osób i ewentualnie rozstrzelać, oddaję mężowi córeczkę w poduszce, sądząc, że może być ona jego jedynym ratunkiem w ciężkich tych chwilach. Coraz więcej ludzi zaczyna zbierać się pod pałacykiem. Niemcy niewidocznie gromadzą się po rogach; ubrani są w mundury pokryte kurzem, oblężeni pasami amunicyjnymi przewieszonymi przez plecy, w bojowych kaskach przybranych zielenią ochronną, twarze złowrogie i ironiczne, widać w nich nienawiść do nas i zawziętość.
Długo nie czekaliśmy na to, co nam przygotowali. Z czołgu, który znajdował się w odległości od nas około 30 metrów za żywopłotem z krzewów, wyszedł jeden z żołnierzy, popatrzył ironicznie na zgromadzonych pod pałacykiem Polaków w ilości około 60 osób, w której to liczbie było dużo kobiet i dzieci, a następnie wszedł z powrotem do czołgu i – o zgrozo! – nie chcieliśmy wierzyć oczom, lufie nadaje kierunek w naszą stronę.
Widząc śmierć przed oczyma, rzuciło się kilka osób ku wejściu do pałacyku – za tymi gruchnęła pierwsza salwa. Części udało się uratować, lecz kilka osób zwaliło się w przedsionku. Reszta osób, zgromadzonych na podwórzu, chcąc ratować życie, rzuca się na ziemię. Ja czynię to samo, w ostatniej chwili krzycząc do męża: „rzucaj się, a Basię bierz pod siebie!”. Tak też uczynił.
Kiedy już leżałam, pierwsi trafieni serią z czołgu zbroczeni krwią padają. Przed moją głową leży porzucona przez kogoś duża waliza. Zakrywa mi głowę; staram się ją jak najbardziej wryć w ziemię; obrazek Matki Boskiej ściskam i modlę się. Naokoło słychać niesamowity krzyk dzieci, lament, płacz oraz głosy wołające ratunku „Maryjo, Matko!”. Jednocześnie pociski z dużą siłą odwalają cegły, tynk, szyby i ranią leżących na ziemi. Te sceny dantejskie trwają około 10 minut. Z leżącym o kilka metrów mężem porozumiewam się półgłosem; w pewnym momencie mąż nie daje mi odpowiedzi na pytanie, czy żyje, a potem słyszę tylko: „jestem ranny!”. Nie pytam o więcej. Na mnie pada dwóch rannych, przyciskają mnie ciężarem swych ciał i tym ratują mi życie; sami zaś mają poprzestrzelane nogi i głowę.
Po skończonej strzelaninie z działa czołgu, jakby jeszcze dla zadokumentowania swego bestialstwa, jeden z żołnierzy niemieckich kładzie się w odległości około 15 metrów pod dużym drzewem lipowym, rozkłada na ziemi automat i sieje serię po serii na leżących. Jest to pucułowaty młody chłopak, przysadzisty, w okularach, urody typowo germańskiej.
Wreszcie cała ta masakra ma się ku końcowi. Z oddali słychać turkot samolotów, który coraz bardziej się zbliża. To samoloty sowieckie. Od strony Żoliborza strzały pojedyncze przemieniają się w serię. To nasze oddziały próbują kontratakować. Nie mając czasu aby nas dobijać, Niemcy powoli usuwają się na ulicę Marii Kazimiery, w pewnej nawet chwili słyszymy wrzask i krzyk jednego z tych oprawców: „Rettung!”– został raniony. Wracają się i zabierają go ze sobą. Wszyscy ci co ocaleli i ranni leżą bez ruchu; boję się, aby Niemcy nie wrócili i nie poczęli dobijać żyjących. Dopiero o zmierzchu, gdy cisza czas dłuższy panuje w okolicy, ci co ocaleli ukradkiem czołgając się, przesuwają się do przedsionka i wnętrza pałacyku. Obraz straszny i niesamowity. Kałuża krwi, ludzie przed chwilą żyjący z grymasem bólu na ustach i ręką ściśniętą w pięść leżą zabici. W pałacu opatrują jedni drugich; mąż mój ma krwawiącą rękę i zniszczone dwa palce od pocisku działowego. Obwiązuję mu ją chustką. Opatrzność czuwała nad niemowlętami, ani jedno, a było ich wiele, nie zostało ranne. Basia moja żyje, tylko twarz ma zakurzoną od spadającego tynku. Dalszy ciąg tragedii następuje tutaj. Nie mając środków opatrunkowych, nie jesteśmy w stanie ratować ciężko rannych, umierają.
Około godziny 21-ej słyszymy czyjeś kroki, a następnie głosy pod pałacykiem. Nie wiemy kto to? – chowamy się. Lecz cóż – to głosy polskie. To patrol bojowy sanitarny, który powiadomiony o tej masakrze przybył, aby nieść nam pomoc. Lżej ranni jeszcze pod obstrzałem uciekają na Żoliborz razem z nimi; ciężko rannych stopniowo zabierają na nosze i przenoszą na Dolny Żoliborz do szpitali polowych. I trwa to aż do północy.
W naturze cisza, spokój, łuny na niebie, milczące zawieszenia broni. I ja też już około północy, tuląc Basię do siebie, biegnę przez pola rowami łącznikowymi na Żoliborz. Przytułek znajduję w dużym szklanym domu przy ul. Mickiewicza. Tu przebywam do rana dnia następnego, skąd w poszukiwaniu rannego męża przedostaję się rowami na ul. Krechowiecką, gdzie odnajduję go w szpitalu. Przebywam tu do końca powstania.
Dzień 14 września 1944 r. był najtragiczniejszym dniem mego życia; w dniu tym znajdowałam się o włos od śmierci bądź też jakiegoś trwałego kalectwa”.Izabella Wciślińska
Źródło: Relacja pochodzi z kolekcji Muzeum Warszawy.
15 września
„Z czasem poczęły odwiedzać nas koty i czując ludzi, codziennie przychodziły do kuchni o jednej godzinie, żeby się pożywić. Nie tylko ludzie, ale i zwierzęta musiały cierpieć. 15 września już nie było wody w Warszawie. To nas do reszty przygnębiło. Bez wody przecież nie moglibyśmy istnieć. Ale co człowiek w nieszczęściu nie wynajdzie. I na to znalazła się rada. A więc, wszystkie miski, garnki, dzbanki, balie powystawialiśmy na gruzy, żeby zdobyć chociaż wodę deszczową. Nawet podczas obfitych deszczów, na podwórku zbierały się kałuże wody. Wodę tę zbieraliśmy, filtrowaliśmy przez watę i musiała służyć nam do gotowania. Ale mimo tego to wszystko było mało na tyle osób. Wybraliśmy się do sąsiednich domów w poszukiwaniu za wodą. I właśnie znaleźliśmy na jednych z podwórek wodę w beczkach. Woda ta nie była zbyt świeża, ale wszystko się dało zrobić, grunt, że była.
Jadwiga Dąbrowska
Źródło: Relacja pochodzi z kolekcji Muzeum Warszawy.
„Już pełnych sześć tygodni. Nie chce się wierzyć, że to można wytrzymać, przeżyć. A jednak żyjemy. Siedzę w piwnicy. Zimno przejmujące (wieje z kamiennej podłogi). Ciemno i głodno. Gotować nie można, bo dym z komina może zwrócić uwagę wroga.
Chleba nie ma ani okruszyny. Piec także nie można. Gryzę macę. Myślę pożądliwie o pieczonych kartoflach, które jadłem wczoraj. Przyszła od nas pani Halszka S., u której jedliśmy wczoraj te pyszne kartofle. Przyniosła najświeższy komunikat i garść winogron.
(…) Biuletyn podaje, że dom Bracka 18 zdobyli Niemcy. Ale czytam także z przerażeniem, że Niemcy atakują Mokotowską od Śniadeckich i od Polnej. Praga podobno opanowana przez Rosjan. Ale cóż – dzieli nas Wisła. Od forsowania rzeki zależy nasze uwolnienie”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
16 września
„I 16-go padł Marymont. O tym pewnie wtedy się czytało. Ale zapomniałem. I nie tylko ja. Jak taki Marymont wytrzymał półtora miesiąca? Kupka domów na pochyłym piasku. Tyle że przypięty jedną stroną do Żoliborza”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy 2014.
„Coraz więcej przybywa do nas ludzi zbombardowanych, spalonych. Mocny Boże, jak oni wyglądają! U nas była dziś panna Biedrzycka, żebyśmy dali schronienie ich znajomym, bo u nich już nie ma miejsca. U Pani Halszki biwakuje kilkanaście osób. Dziś o świcie przyszli jeszcze do niej znajomi – spaleni. Co to za wspaniała kobieta! Jaka uczynna, energiczna, dzielna! Teraz już regularnie chodzimy do niej na jedzenie, bo nie mamy nic.
Dziś kilka pocisków, ale już nie tak groźnych jak czternastego. Żyjemy jak troglodyci – w brudzie, w zimnie, o głodzie. Dziś wyjątkowo myłem się w ciepłej wodzie, zmieniłem bieliznę, ogoliłem się. Strach pomyśleć, co będzie dalej, bo chłody już dają się we znaki. Okna w piwnicy zasłoniłem kawałkami blachy; szyby dawno wyleciały. Wieje jak sto diabłów. (…) (…) Mam dreszcze. Pewnie po tym generalnym myciu.
Nie, nie wiem, czy się da to przeżyć! I kiedy się skończy ta męka! Na dworze śliczna polska jesień, a my w piwnicy, drżący i ani cienia nadziei. Znowu! Tym razem nie słyszałem wybuchu, tylko świst nad samą głową. Cały się skurczyłem i aż zmarszczyłem twarz. Nad Warszawą łuna, chmury żółtobure. Tak samo nad Marymontem. Nożyczkami pokrajałem sobie kilka liści tytoniu. Ale spleśniałe.
Znowu! Regularnie co kilka minut to samo. Świst nad głową i cios straszliwy gdzieś blisko. I nic. Nie wiadomo, skąd to leci, żadnej obrony, żadnej skutecznej pomocy. Podobno Londyn bez przerwy nadaje chorał „Z dymem pożarów”. To znaczy egzekwie. Siedem tygodni takiej męki – to znaczy, że nikt, absolutnie nikt nie wyjdzie z tego bez urazów, choroby, kalectwa. Próbowałem się trochę gimnastykować, ale sufit niski, więc dałem spokój.
Ciekawy jestem, jak po pewnym czasie wyglądać będą te chaotyczne notatki, które nerwowo spisuję w piwnicy. Czy można w nich będzie odczytać tą ponurą atmosferę, w jakiej żyjemy. Ale przecież nawet Remarque’a czytały panie, leżąc na kozetce i chrupiąc czekoladki, może nawet poziewując. Na to trzeba ogromnego talentu, żeby pisać tak, iżby czytelnik czytając „Głód” Hamsuna łaknął chleba, a czytając „Żółty krzyż” wchłaniał w siebie trujący gaz Habera, czuł mdłości i spazm zwierzęcego strachu”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
17 września„(…) Dziura w murze, pod samym stropem. Na werandzie kupa gruzu. Wielka plama krwi. W jej pokoju nosze, przykryte gazetami. Zabita została Maria Żukowska, ta spalona na Marymoncie. Panna. Kulała na nogę. Baby jazgotały w piwnicy:
– Sama wyszła na spotkanie śmierci, przyczesała się jeszcze przed lustrem. Stała pewnie godzinę na werandzie, chociaż wołaliśmy żeby wracała. Pocisk trafił ją w brzuch. Płuca rozdarte, kula wyszła na plecach. Czołgała się na czworakach. Zaniesiono ją do domu. Sprowadzono doktora.
– Boli, och boli – jęczała.
Lekarz dał jej zastrzyk. Po dziesięciu minutach nie żyła. Ludzie poszli z łopatami do ogródka, wykopali dół, ktoś z nich wystrugał krzyż i wypisał kopiowym ołówkiem nazwisko zmarłej. Owinęli ciało w prześcieradło, zanieśli, zakopali. Grób nawet starannie wyglądał”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
18 września
„18 września — w biały dzień — nadleciała nagle masa amerykańskich samolotów. I całe niebo zaczęło fruwać. Od kolorowych spadochronów. Naprawdę były kolorowe. I to na różnie. Opuszczały się długo. Jak na naszą krótką cierpliwość. Coś miały poprzypinane. Czekaliśmy co. Okazało się, że coś tam z broni, bandaże i książki. Okazało się nie tak od razu. Bo żaden spadochron nie wylądował koło nas. Był chyba tego dnia trochę powiew wiatru. Nawet wydaje mi się, że pogoda wyjątkowo nie ta upalna. Więc znosiło gdzieś te spadochrony. Już-już zdawało się, że na nas. A tu nie. No i wcale nam się nie zdawało. Bo większość tego poleciała na stronę niemiecką.
Po tej rozrywce nastroje się psuły. Bo front wprawdzie działał. Czyli strzelał. Trajkotka latała po nocach. Ale myśmy chcieli po prostu być zdobyci. A tu jakoś nie”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy 2014.
„Słychać daleki, ale nieustanny ogień artyleryjski od strony Warszawy, Góry Kalwarii, Warki. To następują Rosjanie. Samoloty sowieckie na naszym terenie zaczęły bombardować cele wojskowe”.
Tadeusz Dzier
Źródło: „Myśmy zawsze tu byli… Dziennik z Powstania Warszawskiego 27.VII.1944 – 3.X.1944”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1982.
19 września
„Czegóż chcą Niemcy – waląc bez przerwy pociskami z zgruchotane już domy. Jeden za drugim rozrywają się granatniki i deszcz odłamków rozpryskuje się wokół nas. Chyba nie mają zamiaru nas psychicznie przez to złamać, bo nie sprawia to już żadnego wrażenia. >>Ot przywykłszy<< – jak mówią Litwini.
Staje się znowu aktualna sprawa przeniesienia się ze schronu, bo niebo pochmurne i zaczynać mżyć. Idę na poszukiwania – niestety, bez jakiegokolwiek rezultatu. Wracam zgnębiony do schronu. Tu dowiaduję się o nowej przykrości:
Zamurowana piwnica pp. Czarnota-Bojarskich na Brackiej 20 została rozbita i grabią wszystko. Kto? Nikt inny nie ma dostępu, tylko nasi żołnierze, jest to bowiem pierwsza linia frontu. Idziemy na miejsce. Zostajemy tylko resztki. Z walizek, które żona zostawiła – wszystko, co lepsze znikło! Pozostało niewiele, a i to porozrzucane po całej piwnicy i podwórzu. Zbieramy te resztki i wracamy”.
Tadeusz Polak
Źródło: „63 dni Powstania Warszawskiego. Dziennik przeżyć cywila, Instytut Wydawniczy 1946.
20 września
„Męka i położenie bez zmiany. Bez wody – bez jarzyn – bez kartofli. Kapusta od p. Masłowskiego w kieliszku”.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
21 września
„Męka i miasto bez wody – między dwoma szachrajami Warszawa dogorywa skazana na śmierć. Zgroza i hańba, potępienie interwentów dozgonne”.
Maria Rodziewiczówna
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
22 września
„Dzień rozpoczyna się smutnie. Mówią o tym, że Czerniaków został przez akowców opuszczony i zdobyty przez Niemców. Nadzieje więc nasze o rozszerzeniu przyczółka po tej stronie Wisły przez bolszewików i berlingowców – prysły!
Szerzą się pogłoski , że wiele Warszawian wychodzi z podniesionymi rękami, z wywieszonymi białymi flagami w kierunku placówek niemieckich – aby wreszcie pozbyć się tego piekielnego bytowania. Jakoby 220 tysięcy ludzi miało opuścić w ten sposób miasto.
P. Owczarski wydostał w jakiś sposób słoik marynowanych rydzów. Co za przysmak! Jakże inaczej brudna kasza jęczmienna smakuje – kiedy się ją poleje octem z grzybów. W ogóle z żywnościowymi sprawami jest bardzo źle. Nie mamy ani chleba, ani surowców, ani choćby odrobiny tłuszczu, czy oleju… nie wiele tylko kaszy i może trochę więcej cukru.
Zaintrygowany więc jestem bardzo, kiedy widzę, jak od strony Filharmonii idzie grupa najpierw akowców, a potem i cywilów i niosą w blaszankach, słojach, a nawet w drewnianych skrzyneczkach – coś takiego, jakby smalec.
– Co panowie niesiecie?
– Tłuszcz!
– A skąd?
– Z Świętokrzyskiej 32. Jest tam tego całe beczki. Idziemy co rychlej na Świętokrzyską.
Pomimo obstrzałów od placu Napoleona poprzez Sienkiewicza i Świętokrzyską. Po drodze spotykamy i takich, którzy poza tłuszczem niosą we flaszkach jak gdyby olej (…)”.
Tadeusz Polak
Źródło: „63 dni Powstania Warszawskiego. Dziennik przeżyć cywila, Instytut Wydawniczy 1946.
23 września
„Noc piekielnie burzliwa. Czołgi, aeroplany, strzelanina przez cała noc. Po raz pierwszy od szeregu tygodni – rzęsisty deszcz w nocy. Rano nikt nic nie wie. Tyle, że ewakuują nasi dolny Żoliborz, i że słychać kanonadę na froncie południowym. Wszyscy gonią resztkami sił. Korzystając ze względnego spokoju (chociaż pociski tu i ówdzie) uprzątnęliśmy trochę przed domem. Wyniosłem parę kubłów gruzu, ale tak się zmęczyłem, że dałem temu spokój. Odsunęliśmy tylko rumowisko na bok, oczyszczając ścieżkę”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
24 września
„Uwaga: Profesor mówił: „Umrzeć, stojąc”. Ja myślę teraz: „Umrzeć, nie zwracając na to uwagi”. Praca w szpitalu ruszyła, skrzypi, ale idzie jakoś. Była Aniela, chce mnie zabrać z powrotem, myśli też o tym, co zrobić z Józkiem. Jest to nad wyraz dla mnie przykry punkt. No, trudno. Dzisiejszej nocy dyżur był niespokojny, pomimo że po raz pierwszy od wybuchu powstania leżałam na łóżku. Artyleria biła tak, że dom drgał, poza ty Szopena była pod silnym obstrzałem.
Kule bluzgały ulicę, trzaskały o bruk, mury, okiennice. Rano był nalot, blisko bomby. „Krowy” też słyszy się. Dziś imieniny Marychny. Co z nią się dzieje i z Bogusiem? O Jadzi nie śmiem myśleć. Rozbija się tu ta Starówka – plewy męstwa, ofiarności. Obserwuję ich z odrazą. “Odwrotna strona”, jakby powiedział Profesor. Znów nalot – nurkują, biją działa przeciwlotnicze.
Znalazłam wesz we włosach – umyłam się, pranie zrobiła po tym nocnym dyżurze. Po obiedzie pójdziemy do Władzia. Poznaję gorycz i znużenie pracą codzienną w powstaniu. Pętają się tu jakieś typy z nieprawdziwego zdarzenia, opiekunowie-patronowie, karierowicze, blagierzy, dekownicy, pospolici grabieżcy – a o krok ranni. Wśród nich także – tacy – i inni. Gwiazdki, krzyże, awanse…
Byliśmy z Józiem u Władzia i Jadzi Świerczyńskiej. Jestem podrażniona, głodna, przyszło mi na myśl, że może nie powinnam wracać do Anieli. Łatwiej pomóc Jadzi Świerczyńskiej. A może niech Józiek zostanie, niech robi, jak chce, nie mam tu nic do powiedzenia”.
Zofia Korczak Zawadzka “Aldona”
Źródło: „Dzienniki. Świadectwa”, Opracowali: Wiktoria Śliwowska, Janusz Marszalec, Artur Wodzyński, Muzeum II Wojny Światowej, Gdańsk 2014.
25 września
„No, to był ten dzień decydujący – od rana do nocy – dwanaście godzin bombardowania całej Warszawy. Na drugi dzień dopalanie się, bo przecież pożary. Szalały. Pociski. Ale już coś było przesądzone. Rokowania”.
Miron Białoszewski
Źródło: „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014.
26 września
„Na ogół cisza. W nocy wybuchy bombowe i artyleryjskie. „Kołatka” latała bez przeszkód. Doktor jedną ręką opatruje zranioną dziewczynę. Ta, w gorączce, rozmarzona, wciąż powtarza jedno to samo:
– Ach, tak bym zjadła czekoladę „Milka”!
Groteska! Nie tylko czekolady, ale nawet skórki suchego chleba nie uświadczysz w całym mieście, a tej się marzy czekoladka. I koniecznie „Milka”.
Raz jeszcze się zgłaszam się do dowództwa z prośbą o przyjęcie mnie w szeregi powstańców. Pułkownik Z. śmieje się:
– Panie drogi, nawet dla młodzieży brak nam uzbrojenia! A pan w dodatku nigdy w wojsku nie służył (…)”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
27 września
„Zapomniałam wczoraj dopisać, że był to wtorek: mój premierowy występ w charakterze handlarki na targu wypadł więc znów w znamienny dzień tygodnia. Ciekawe – czy to zmiana zawodu na stałe? Dziś sprzedała, bardzo smaczne paszteciki z mięsem i kapustą. Spotkaliśmy sklepikarkę z naszego domu na Miedzeszyńskiej, panią Dzięciołową. Mówi, że część naszej chałupy jest spalona”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
28 września
„Całą noc detonada. Przez cały dzień ogień zaporowy artylerii. Kulki świszczą, obijają się o dach, wpadają do piwnicy. Usłyszałem w kuchni brzęk tłuczonego szkła. Wpadam, widzę, że dwie flaszki z sokiem wiśniowym trafione. Sok płynie jak krew. Trzask płonących domków. Cisza”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
29 września
„Odważyłyśmy się z mamą pójść na Grochowską do mojej koleżanki ze studiów, Wandy. Okazuje się, że wyjechała do Brwinowa, kiedy jeszcze byli Niemcy. „Kiedy jeszcze byli Niemcy”. Mój Boże, wydaje się, że to było jeszcze przed wiekami. Fabryki na Grochowskiej porujnowane, ale robotnicy już się krzątają przy gruzowiskach. Przy nas grupa ludzi ciągnęła jakąś maszynę, widocznie ukrytą przed hitlerowcami. Spotkałyśmy pana J., mojego szalonego nauczyciela z matematyki. Opowiadał o Warszawie skąd przedarł się przez Wisłę tydzień temu. Jadał dwa suchary dziennie i ostatnio nie miał kropli wody w ustach. Warszawa – jeden wielki grób.
Kiedy wracaliśmy Grochowską rwały się pociski. Wciąż jeszcze jakoś nie docierało do naszej świadomości., że w dalszym ciągu znajdujemy się na linii frontu. Stopniwo przywykłyśmy do latających nad głowami „gawronów” i tylko nasłuchujemy, gdzie który się rozerwał (…)”.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
30 września
„O świcie wszyscy ustawiają się na ulicy do wymarszu. Dokąd? Nikt nie wie. „Biuletyn” sprzed paru dni mówił, że całą ludność biorą do obozu w Pruszkowie. A co dalej? Widzimy przez okienko mijające nas znajome postaci. Idą państwo Sowińscy, państwo Missel. Widać dogasający pożar szeregowych domków na Towińskiego.
Halszka wraca. Chce ugotować trochę czarnej kawy doktorowi. Tutaj nie ma wody. Idziemy więc z maszynką do kawy do mnie. Ledwo nastawiłam spirytusową, słyszę gwałtowne dobijanie się do furtki, która dotąd cudem ocalała. Wybiegam szybko, wołam, że już otwieram. Widzę umundurowanego żołnierza z karabinem maszynowym. Naprzeciwko inny wynosi z domu i ładuje na wóz, najwidoczniej zagrabione, worki i paczki. Otwieram furtkę. Żołnierz wpada wściekły. Towarzyszy mu cywil z wąsikami. Wypuszczam żołnierza. Ten z miejsca zdejmuje z pleców karabin maszynowy, chwyta za cyngiel, wrzeszczy, że mnie rozstrzela. Wpatruje się w niego uparcie, wołam:
– O co panu chodzi? Cziewo żałujesz? Was wollen się?…
Odpycha mnie, miota się. Panie obie stoją w progu. Po chwili wyciąga z kieszeni rewolwer, każe mi się cofnąć trzy kroki. Szybko tłumaczę, że jestem niewinny(!), proponuję mu wódkę i jabłka. Może to głupie i naiwne jabłka otrzeźwiły go, bo dał mi spokój. Kazał wejść do domu, zabierać się wynosić. Wynoszę mu butelkę wódki i kilka jabłek. Uspokojony zupełnie, pyta, czy jest kto na dole. Mówię, że ciężko ranna w kolano kobieta. Każe ją wyprowadzić. Dokąd. Na ulicę. Ma przejeżdżać samochód sanitarny, która zabierze rannych i chorych. Taszczę po schodach kobiecinę, która stęka wniebogłosy. Żołnierza karze mi przynieść dla niej materac. Układamy ją na materacu, opieramy o parkan (…)”.
Eugeniusz Szermentowski
Źródło: „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Wydawnictwo LTW 2020.
PAŹDZIERNIK 1944
1 października
„Zawieszenie broni.
Cisza, nie słychać huku dział, tylko szelest kroków po rumowiskach. Tłumy wymizerowane, zdezorientowane… Co robić? Po dwóch miesiącach takich cierpień – czyżby taki koniec? I nie móc umrzeć razem, wszystkich rozdzielą. Żoliborz podobno już się poddał. Czy żyją? Co z nami i jak się odnajdziemy, i kiedy? Byliśmy u Władzia i Jadzi Świerczyńskiej. Ach, jak strasznie jakoś. Spotkałam Kazia Ż. z dzieckiem na ręku. Wyszedł z żoną/ Próbuje przejść na Żoliborz, ale niemożliwe, aby tam iść, nie puszczą. Mamy przygotować dziesięć noszy i być gotowe. Błękitny, złoty, październikowy, ciepły dzień; idąc wśród gruzów, ciągle mam w myśli refren „Chryzantemy złociste, uśmiechnijcie się do mnie…”.
Zofia Korczak Zawadzka „Aldona”
„Dzienniki. Świadectwa”, Opracowali: Wiktoria Śliwowska, Janusz Marszalec, Artur Wodzyński, Muzeum II Wojny Światowej, Gdańsk 2014.
2 października
„Rano 2 października 1944 roku wszystko w ogóle ucichło. Tym razem na stałe. Kapitulacja. Koniec powstania. Ogłoszone. Wszyscy od dziś wychodzą. Do 9 października ma być pusto. Całe miasto. Powstańcy składają broń. Ludzie zdolni do pracy będą rozwożeni na roboty do Rzeszy. Niezdolni i jedyni opiekunowie dzieci rozwiezieni będą po Guberni.
Słońca wyraźnego tego dnia wyjątkowo chyba nie było, bo skoro wylecieliśmy: Zocha, Ojciec, Halina, Swen i ja, do Pięknej tym razem — byle bliżej i prędzej na Marszałkowską, sprawdzić pierwszych wy-chodzących to było jakoś matowo. O pierwszych wychodzących trudno tu było mówić. Marszałkowska, jak spojrzeć w prawo, roiła się. Ludzie… ludzie… w ogonie… już czekali. Już do wyjścia, z tobołami, rodzinami.
Marszałkowska była pokopana, poprzegradzana. Barykadami, rowami. Więc tłum ustawił się po tej stronie od nas. Zahaczyłem wzrokiem o napis ,,Imperial”(kino) nad tłumem i w tłumie zobaczyłem Wawę. Spojrzeliśmy na lewo: tłum tu już wyłaził na całą szerokość. Doszliśmy naszym brzeżkiem, od naszej strony, do rogu Marszałkowskiej, Koszykowej i Śniadeckich. Jedno wyjście było właśnie tu, stąd przez Śniadeckich do placu Politechniki. A drugie Alejami albo Towarową do placu Zawiszy. Z dalszej Marszałkowskiej od Zbawiciela nadchodziły tłumy. Z Koszykowej, tej lewej, jeszcze większe tłumy.
Wszystko to albo pakowało się w Śniadeckich i tam poruszało się powoli czy w miejscu, mrowiło, roiło, albo oglądało, oblatywało, miotało się jak my, albo wracało z Pola Mokotowskiego, z działek, z burakami, marchwią, pietruchami, baniami, naręcza świeżunie i te liście, zapachy, kolory i zachłanność niesienia do swojego gara, żeby co prędzej ugotować i zjeść! pierwszy raz! od takiego czasu coś takiego; te pochody z Pola Mokotowskiego były coraz większe, ludzie lecieli, rwali, nieśli, gotowali, jedli, i znów lecieli, rwali i jedli, żeby chociaż parę dni pobyć tu sobie jeszcze, pooddychać, pojeść i dopiero wyjść.
Dużo ludzi, obładowanych już do wyjścia, krążyło koło głównego wyjściowego narożnika. Siadało na tobołach. Szukało swoich. Reszty. Zagubionych. Umówionych. Walizy. Dzieci. Niektórzy rozkładali się całymi obozami. Chyba na nocleg. Na tym skrzyżowaniu Koszykowej ze Śniadeckich. Na samym środku zbiegu pięciu wylotów ulic był wielki lej od bomby, obsiedziany przez ludzi, okrążany. Racja. Prawda. Te leje po bombach. Co pewien czas coś sobie przypominam dosyć ważnego na wygląd i na słuch.
To całe wychodzenie szło powoli. I było podobne do zbierania się na sąd ostateczny. Chyba już wtedy z miejsca ustaliliśmy, że wychodzimy na drugi dzień, czyli 3 października. Zwlekać niema co. Co będzie, to będzie. Może nie tak źle. Jasne, że nas wywiozą wszystkich na roboty do Rzeszy. Byle nie na zachód. I nie do bauera (słynna harówa i głodowa):
U bauera piesek wyje.
Na śniadanie jadł pomyje.
A na obiad kawał flaka,
żeby szczekał na Polaka.
Oj… lala -lala -la —la
tra — lala — lala — la — la
alalalalalala — lala
alalala —lala —lala…”
Miron Białoszewski
„Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014.
___________________________
Grafika wykonana na podstawie zdjęcia „Plac Napoleona po nalocie bombowym”, autorstwa Sylwestra Brauna ps. Kris, 28 sierpnia 1944, z kolekcji Muzeum Warszawy.