fbpx

Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en
Aktualności

04.09.2023 / Aktualności, Galeria Rynek 30, Kolekcje Muzeum Warszawy

To nie jest moja historia. Warszawskie dzieciństwo około 1900 roku

To nie jest moja historia. Warszawskie dzieciństwo około 1900 roku

Ścieżka po wystawie stałej Muzeum Warszawy Rzeczy warszawskie została zainspirowana książką filozofa i pisarza Waltera Benjamina (1892–1940) Berlińskie dzieciństwo około roku tysiąc dziewięćsetnego. Trudno ją uznać za autobiografię, jest to raczej konstelacja wspomnień i wrażeń Benjamina z jego dzieciństwa, spędzonego w żydowskim domu wyższej klasy średniej. To zapis szperania w pamięci, którą zaludniają nie tyle osoby czy wydarzenia, ile rzeczy i miejsca, widziane z perspektywy dziecka i przekształcane przez jego wyobraźnię.

Ścieżka prowadzi przez dziesięć punktów – gabinetów lub poszczególnych obiektów – którym towarzyszą teksty inspirowane Benjaminowskimi wspomnieniami.

Berlińskie dzieciństwo Waltera Benjamina

W książce Berlińskie dzieciństwo… znajdziemy montaż fragmentów poświęconych doświadczeniom różnych pór roku czy dnia, wagarów i wakacji, wielkich uroczystości, wizyt u krewnych, choroby czy podróży. Narrator cumuje swoją opowieść w różnych punktach czasu i stale zmieniającej się topografii. Wkraczamy w ten świat wszystkimi zmysłami, podobne doświadczenie proponujemy podczas spaceru po wystawie w Muzeum Warszawy.

Fascynacja Benjamina dzieciństwem wiązała się przede wszystkim z zagadkowym stanem umysłu dziecka, który – wciąż niezdarny jeszcze i nienauczony świata – odkształca czy też zniekształca go w sposób twórczy. Filozof bacznie obserwował dorastanie swojego syna Stefana. Notował jego wyrażenia, gry słowne, przesunięcia znaczeń, zabawy sensem i „pomyłki”. To właśnie zniekształcenie (niem. Entstellung) staje się dla pisarza motywem przewodnim doświadczenia siebie w dzieciństwie:

„Jeśli zniekształcałem przy tej okazji sam siebie i słowo, czyniłem jedynie to, co musiałem, aby złapać grunt w życiu”.

Wystawa muzealna (niem. Ausstellung) jest także pewnym zniekształceniem świata przedstawianego, w tym wypadku Warszawy, a jednocześnie jego najbardziej aktualnym w danym momencie historycznym odwzorowaniem. Przedmioty uwięzione w świecie wspomnień mocą języka ujawniają swoje wzajemne odniesienia i powiązania. Podobnie dzieje się na wystawie. Wskutek przemieszczeń i zniekształceń tworzą się nowe powiązania między rzeczami i nowe historie miejsc, a z nimi nowe wrażenia i doświadczenia przeszłości. Świat dzieciństwa pozostaje nie do odzyskania czy odtworzenia jako rzeczywistość społeczna, można go sobie jedynie wyobrazić jako rzeczywistość magiczną, zaczarowaną w języku i w przedmiotach właśnie. By się do tego świata dostać, potrzeba dziecięcego daru ociągania się, wgapiania, niespiesznego szperania, układania po swojemu.

Ścieżka zwiedzania wystawy Muzeum Warszawy

Ścieżka zwiedzania proponuje namiastkę podróży w czasie – w świat warszawskiego dziecka z wyższej klasy średniej, którą wyznacza tajemne, magiczne życie przedmiotów. One napędzają pamięć i z ich pomocą konstruuje się (nie)swoją historię.

Obiekty znajdują się w gabinetach: Schielów, Gocla, Ubiorów, Pocztówek, Sreber i Platerów Warszawskich, Brązów Warszawskich, Widoków Warszawy, Pomników Warszawskich. Elementem ścieżki jest także miejsce po piecu oraz gablota w Muzeum Farmacji (oddziale Muzeum Warszawy) przy ul. Piwnej 31/33.

Gabinet Schielów, fot. T. Kaczor

Punkty ścieżki zwiedzania oznaczone są tabliczkami w ciemnozielonym kolorze.

Gabinet Schielów

Gabinet Schielów
Gabinet Schielów, fot. M. Czechowicz

Benjamin wspomina mieszkanie babci.

Była to przestrzeń, w której znajdował mieszczańskie spokój i pewność. Stały tam uparte, bogato zdobione meble, które nosiły na sobie ślady epok historycznych, ciągłości czasów i losów ludzkich, zżywały się z ludźmi. Solidne przedmioty trwały uporczywie i dawały oparcie swoim historiom –

nie liczyły się z żadnym zużyciem, sprzedażą czy przeprowadzką i niezmiennie tkwiły równie blisko, równie daleko własnego końca, co wydawał się końcem wszystkich rzeczy.

Pokoje gęsto zastawione meblami i wypełnione bibelotami nie pozostawiały miejsca dla śmierci czy przemijania, ich trwanie skutecznie zagadywało kruchość życia tak biologicznego, jak historycznego. Za dnia dziecko przytulało się do tych wnętrz, wtapiało w nie, nocą zaś inscenizowało w nich lękliwe scenariusze nigdy nie dość skutecznie przesłoniętego kresu i zniszczenia.

(inspirowane rozdziałem Blumeshof 12)

Talerz z niebieską dekoracją roślinno-geometryczną, 2. poł. XIX w., Delft, zbiory Muzeum Warszawy, fot. T. Kaczor

Dziecko przyciąga widok wzorzystego talerza – podróżuje szlakiem wzorków, niebieskich nitek, gałęzi, kwiatków, oddaje się tej przygodzie bez opamiętania. Nie chce jeść, chce igrać. Zabiega o względy tego niesłychanego, choć przecież widywanego co dzień wzoru cebulowego. Pragnie mieć w nim przyjaciela, sprzymierzeńca zabaw i odkryć, wpatruje się więc weń raz po raz.

Jednak ten ważny, doniosły zabytek odrzuca względy dziecka, pozostaje zimny, płaski. Wzór pełznie swoim szlakiem, nie rusza na spotkanie dziecka, odrzuca jego spojrzenie, nie mrugnie nawet listkiem. Nie będzie sojuszu, tylko wiecznie ponawiane próby.

(inspirowane rozdziałem Towarzystwo)

Gabinet Ludwika Gocla

Gabinet Ludwika Gocla
Gabinet Ludwika Gocla, fot. M. Czechowicz

Urok książek i dziecięca miłość do nich nie zależały wcale od ich treści, walorów literackich, miejsca w kanonach czy uznania krytyki. Wygrywały tym, że nie były podręcznikami i lekturami obowiązkowymi, które niczym kazamaty więziły młodego czytelnika, zatrzaskiwały go w odmętach nudy i literackiej stęchlizny.

Dawały wytchnienie i ulgę od szkolnej nudy, przewidywalności i obowiązkowości. Zapewniały wgląd w inny świat, który można było czytać na własnych prawach, bez pośrednictwa nauczyciela; świat niespodziewanych postaci, z którymi mierzyło się po swojemu, i przedmiotów, którymi meblowało się przestrzenie własnej wyobraźni i własnego pokoju, a które ustawiało się obok domowych mebli. Ilustracje zgrywały się ze wzorami na tkaninach.

W tym świecie można się było zgubić i trząść z przerażenia, doświadczać trudnej do rozgryzienia frajdy niewymuszonej lektury wyciągniętej z mroku biblioteczki.

(inspirowane rozdziałem Biblioteka uczniowska)

Miejsce po piecu

fot. T. Kaczor

Kryjówka pozwala znaleźć się w świecie materii, być blisko niej, tak blisko, by stać się na chwilę od niej nieodróżnialnym. Pozwala skryć się przed tym odróżniającym spojrzeniem, które rozpozna w nas małego człowieka, znajdzie nas i zawoła na obiad.

Tak jak dziecko przeobraża się pod wpływem kryjówki, tak kryjówka ze zwyczajnego stołu, szafki czy miejsca po piecu przeistacza się na jego oczach w dżunglę, świątynię, komorę pogłosową. Radość i groza, wydanie na pastwę poszukiwacza i ulga pozostania w ukryciu – wszystko to nadaje zabawie w chowanego szczególnej, mrożącej krew w żyłach rozkoszy.

Mieszkanie nigdy nie było po prostu bezpieczne, zawsze było przestrzenią możliwości niebycia na widoku, niebycia sobą, nieoczywistego ocalenia, zaczarowania rzeczywistości. Przeżycia tego albo owego.

(inspirowane rozdziałem Kryjówki)

Gabinet Ubiorów

Ozdoba do sukni w formie dwóch rozetek, lata 30. XX w., zbiory Muzeum Warszawy, fot. T. Kaczor

Matka miała wiele ozdób. Każda z nich mogłaby z powodzeniem stać się bohaterką własnej, szalonej przygody.

Matka miała także ozdobę w formie połączonych ze sobą rozetek – co je ze sobą trzymało i dlaczego? Ciekawe, czy noszenie jej w sąsiedztwie piersi nie byłoby jednak zbyt groteskowe, czy nie należało jej raczej przypinać do pasa, a może pod szyją.

Ozdobę wykonano z przezroczystej, cielistej tkaniny, o nieregularnie zmarszczonej powierzchni. Przypominała w tym element ciała, coś, co mogłoby wyrosnąć na skórze i przez to niepokoiła. A może jako ta narośl ozdobna – podobna, a jednak odrębna od ciała matki – była czymś w rodzaju talizmanu, który miał chronić ją przed wszelkim możliwym zagrożeniem? I jako taki fascynował i przerażał.

(inspirowane rozdziałem Towarzystwo)

Gabinet Sreber i Platerów Warszawskich

Zestaw sztućców obiadowych, Karol Filip Malcz, lata 40. XX w., zbiory Muzeum Warszawy, fot. T. Kaczor

Czas, kiedy przychodzili goście, przynosi doświadczenie jednocześnie ekscytacji i smutku. Rozkładanie stołu, wydobywanie dodatkowych blatów, powiększanie przestrzeni biesiady, szykowanie nakryć, dotykanie tych wszystkich instrumentów doniosłych i eleganckich, do potraw szczególnie wytwornych dla smakoszy wytrawnych i tych zupełnie pospolitych, ale tego dnia przebywających w znamienitym towarzystwie.

Dziecko dotyka palcami zdobień i żłobień, wodzi oczami po połyskujących ostrzach, szlifach, filigranach, patrzy w głąb kielichów, słysząc szmer strumieni napitków i głaszcze dziwaczne zwierzęta na korkach do butelek.

Na koniec układa karteczki z nazwiskami gości, recytując w myślach listę obecności i na tę jedną chwilę stając się dyrygentem całej jadalnianej orkiestry.

(inspirowane rozdziałem Towarzystwo)

Gabinet Brązów Warszawskich

Ramka do fotografii, koniec XIX w., zbiory Muzeum Warszawy

Dar rozpoznawania podobieństw, który posiada osoba dorosła, stanowi pozostałość znanego z dzieciństwa przymusu upodabniania się do innych i podobnego do nich zachowywania. Nazywa się to uczeniem życia i poznawaniem świata.

Jak jednak upodobnić się do siebie? Jak połączyć się z własnym wizerunkiem na fotografii, jeśli zawsze widzi się tam kogoś już innego. W atelier fotograficznym:

gdziekolwiek spoglądałem, widziałem otaczające mnie ekrany, poduszki, lamperie, które łaknęły mojego obrazu, jak cienie w Hadesie łakną krwi ofiarniczego zwierzęcia.

Dziecko pozuje z wymuszonym uśmieszkiem, w ubraniu, które jest przebraniem, na tle dekoracji, napaćkanego krajobrazu, który jest bardziej martwy niż otaczające go zdechłe przedmioty, bardziej martwa jest być może tylko doniczkowa palma. I pstryk. Na zawsze zatrzymany ja-nie-ja, oprawiony w ramkę, świdrujący spojrzeniem każdego, kto zechce mnie we mnie rozpoznać.

(inspirowane rozdziałem Maszkarella)

Gabinet Pomników warszawskich

Constantino Tencalla, Clemente Molli, Daniel Tym, Miniatura Kolumny Zygmunta III Wazy, lata 50. XX w., zbiory Muzeum Warszawy; zdjęcie wykonane na wystawie stałej „Rzeczy warszawskie” przez Marcina Czechowicza

Tkwiła na rozległym placu jak czerwona data na kartce z kalendarza.

Jak donosił XVII-wieczny polityk Albrycht Radziwiłł, król Władysław IV Waza polecił rozebrać domy klasztoru bernardynek, aby postawić kolumnę – najstarszy świecki pomnik w Warszawie i pierwszą świecką kolumnę nowożytnej Europy (choć trudno się domyślić, bo bohater i tak dzierży krzyż).

Trudno nie podziwiać króla-bohatera z podkręconą szablą. Żeby mógł górować nad miastem i światem, należało uprzątnąć miejską zabudowę. Nie sposób spojrzeć mu w oczy, tak bardzo góruje. A jak głosi inskrypcja od strony północnej, Zygmunt sławy nie zawdzięcza tej kolumnie, bo „sam on dla siebie był górą”. Trudno pojąć, jak to się dzieje, w słońcu wiecznej niedzieli. Niemniej trudno wyobrazić sobie, że szabla władcy opada, gdy miastu zagraża niebezpieczeństwo, a gdy miasto triumfuje, wznosi się ku górze.

(inspirowane rozdziałem Kolumna zwycięstwa)

Gabinet Pocztówek

fot. T. Kaczor
Hala targowa przy placu Witkowskiego, 1915, zbiory Muzeum Warszawy

Przede wszystkim: dlaczego postawiono w tym miejscu Dom Słowa Polskiego? Co to znaczy, że słowo (polskie) ma dom, co się w takim domu robi? I jakiż miał rozmach ktoś, kto tak właśnie nazwał największy zakład poligraficzny w PRL-u!

Słowo polskie zamieszkało tam po handlu i targu, kiedy to plac nosił imię prezydenta stolicy Kaliksta Witkowskiego, który ustąpił w 1875 roku. Handlowano tu słomą, sianem, owsem, kartoflami, pszenicą – coś dla koni dorożkarskich i coś do kuchni mieszkających po sąsiedzku warszawian i warszawianek.

Hale targowe powitano jako dom handlu z prawdziwego zdarzenia. Miały ceglane elewacje w stylu zmodernizowanego romanizmu i gotyku, fasadę zdobiła wieża z iglicą, a elewacje rzeźby i płaskorzeźby wykonane przez Zygmunta Otto, przedstawiające ptactwo, ryby, zwierzynę, raki oraz sceny rodzajowe – prawdziwą sztukę handlową. W środku hali rządziły kapłanki handlu, a pod falbanami ich spódnic gromadziły się prawdziwe skarby: grzyby, jagody, kapusty, buraki… Kapłanki wodziły wzrokiem, błogosławiąc gospodyniom i służącym szukającym spożywczego szczęścia.

(inspirowane rozdziałem Hala targowa, Madgeburger Platz)

Gabinet Widoków warszawy

fot. T. Kaczor
Włodzimierz Joachim Bartoszewicz, Podwórko warszawskie, lata 50.-60. XX w., zbiory Muzeum Warszawy

Wsłuchiwanie się w odgłosy ulicy, wsłuchiwanie się w symfonię podwórka.

Jednym z najgłębiej zapadających dźwięków było poranne trzepanie dywanów. Miarowe uderzenia, które raz to zgrywały się z rytmem serca słuchającego, innym razem się rozchodziły. Raźne bicie w splot tkanin wdzierało się przez otwarte okno, było najbardziej doniosłym znakiem krzątaniny.

Trzepanie dywanów było idiomem warstwy niższej, prawdziwych dorosłych: nie kończyło się ani na chwilę, pozostawało rzeczowe, czasem wydawało się niespieszne, leniwe, przytłumione i jako takie gotowe na wszystko, a czasem znów wpadało w niewytłumaczalny galop – zupełnie jakby spieszono się tam na dole, aby zdążyć przed deszczem.

Albo przed czymś innym. Przed czym?

(inspirowane rozdziałem Gorączka)

Muzeum Farmacji

Muzeum Farmacji, ul. Piwna 31/33, fot. Tomasz Kaczor

W chorobie przykute do łóżka dziecko poznaje wysiłek wysokogórskiej przeprawy: wspinania się po urwiskach poduszek, wnikania w groźne jaskinie pofałdowanej kołdry i osuwania się w żleby, kiedy spada gorączka i pot występuje na czoło.

Pod ręką wszystkie te okropne mikstury i specyfiki ratujące niezagrożone przecież życie, łyżki zbliżające się do ust, pachnące gorzko, nieprzyjaźnie.

Matka, uparcie i przebiegle wciskając zbawienne płyny i proszki, staje się już to przewodniczką górską, już to kozicą skaczącą ponad urwiskami kaszlu, by wreszcie osunąć się jak czuła wieczorna mgła, głaszcząc niespokojne włosy wspinacza uczepionego prośby o opowieść, którą będzie snuła, by poprowadzić go bezpiecznym szlakiem do snu, do zdrowia.

(inspirowane rozdziałem Gorączka)

Tekst jest częścią ścieżki interpretacyjnej po wystawie stałej Muzeum Warszawy Rzeczy warszawskie, inspirowanej książką Berlińskie dzieciństwo około roku tysiąc dziewięćsetnego Waltera Benjamina.

Dodatkowe informacje znajdziesz na stronie: muzeumwarszawy.pl/wystawa/to-nie-jest-moja-historia/.