fbpx

Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en
Aktualności

22.01.2024 / Aktualności, Izba Pamięci przy Cmentarzu Powstańców Warszawy

Wiktoria Śliwowska z cyklu „Historie warszawskich rodzin”  

Wiktoria Śliwowska z cyklu „Historie warszawskich rodzin”  

Mieszkańcy kamienicy przy Marszałkowskiej 41, jak wszyscy mieszkańcy warszawskiego Śródmieścia, we wtorkowe popołudnie usłyszeli syreny. Był 1 sierpnia, godzina 17:00, godzina „W”, która zmieniła codzienność miasta na kolejne 62 dni, a życie ludzi – bezpowrotnie. Wśród nich była trzynastoletnia Wisia mieszkająca w tej właśnie kamienicy, przy placu Zbawiciela.

1 sierpnia 1944

„Wtorkowy dzień 1 sierpnia był słoneczny, ciepły”. Przedpołudnie spędziła w parku Ujazdowskim na spacerowaniu i zabawie w świetlicy Rady Głównej Opiekuńczej. Tam dostawała obiad – zupę, suchary z marmoladą lub serkiem „Szarotką”. Na dźwięk syreny Wisia przybiegła na Marszałkowską, a tam – niesłychana radość: w bramie kamienicy biało-czerwona flaga, lokatorzy i powstańcy budują barykadę – wyrywają bruk i przynoszą stare meble. Dołączają mieszkańcy innych domów, wśród ciężko pracujących ludzi panują radość i oczekiwanie wielkiego zwycięstwa. Jednak niedługo później rozpoczęła się strzelanina – po kilku takich alarmach i schodzeniu do piwnicy Wisia nauczyła się rozpoznawać przerażający ryk „krów” i szum samolotów, odróżniać moździerze od zenitówek. W czasie wolnym od nalotów wracało „normalne” życie, dziewczynka wraz z koleżankami wychodziła na podwórko, gdzie grały w sznurki, skakały na skakankach, a tam gdzie jeszcze był bruk rysowały grę w klasy, tam gdzie były ściany grały piłką w „odbijankę”. Wieczorami, jeśli panował spokój, razem z dorosłymi stawały przy niebieskiej figurce Matki Boskiej na wspólną modlitwę. „Piosenek powstańczych – Marszu Mokotowa, Sanitariuszki Małgorzatki – nie znaliśmy. Nikt o nich w naszym domu nie wiedział” – wspomina w „Płaczu po Warszawie”. Doświadczeniem Wisi, jak wielu tysięcy warszawiaków podczas Powstania był głód, rarytasem okazała się butelka oleju rzepakowego i maczane w nim suchary. Zapamiętała jeszcze pochówki zabitych, którym groby kopały ogolone folksdojczki. Lżenie, poniżanie i plucie na te kobiety wydało się Wisi odrażające, po latach przeczyta w liście od ciotki: „Podobno jedna z nich była tam niesłusznie, gdyż miała inne poglądy od jej rodziców”.

Owa ciotka to Jadwiga Świerczyńska – nauczycielka polonistka, która w jednopokojowy mieszkaniu przy placu Zbawiciela ukrywała Wiktorię Załęską, uratowaną z warszawskiego getta. Jadwiga, chociaż w bombardowaniu miasta we wrześniu 1939 roku straciła męża, adoptowała Tadzia, kilkuletniego chłopca opóźnionego w rozwoju. Próbowała zarabiać handlując na bazarze przy Koszykowej, później dawała potajemne lekcje młodzieży.

Wiktoria Łaska, córka Sary i Józefa, urodzona w Warszawie

Wiktoria urodziła się 26 czerwca 1931 roku i mieszkała z rodzicami przy ulicy Elektoralnej 5/7, tuż obok placu Bankowego. Jej dzieciństwo związane było z centrum miasta i położonym nieopodal Ogrodem Saskim, gdzie skakała na skakance i spacerowała z rodzicami. Wielkim świętem dla kilkuletniej dziewczynki była niedziela, kiedy to Józef Lewin-Łaski zabierał córkę do cukierni. Jednak droga do kawiarni wydłużała się, kiedy tato – znany warszawski bibliofil i antykwarysta spotykał wielu znajomych i z każdym zamieniał kilka zdań. Dla Wiktorii było to niezwykle męczące oczekiwanie, kiedy w końcu będzie mogła zamówić ulubione ciastka i lody. Józef Łaski pochodził z żydowskiej rodziny Gołdy i Ignacego (Izaaka) Lewinów. Mieszkanie babci i dziadka przy ulicy Grzybowskiej Wiktoria zapamiętała z krętej klatki schodowej, języka jidysz i landrynek w kolorowym metalowym pudełeczku z secesyjnymi figurami. Dziadek – wysoki, przystojny pan, modlący się i przestrzegający zasad judaizmu. Babcia – ciepła i oddana dzieciom, ukochanej wnuczce pozwalała na ratowanie i przynoszenie do domu znalezionych zwierząt.

„Wszystkie ściany naszego trzypokojowego mieszkania przy ulicy Elektoralnej 5/7 były od góry do dołu zastawione półkami książek; w małym pokoiku książki leżały też na ziemi w ogromnych stertach, a wśród tych stert, koło małego biureczka z maszyną do pisania stało moje łóżeczko. Budziłam się rano mając przed oczami ze wszystkich stron półki z książkami i leżące na podłodze jedna na drugiej książki.”

Drugim ważnym miastem była dla Wiktorii Łódź – miejsce urodzenia mamy Sary zwanej przez ojca „Sarenką”. Sara z Fryszmanów miała w Łodzi liczną rodzinę – brata i dwie siostry z rodzinami. Ciocia Mania z mężem Ryśkiem prowadzili w Łodzi drogerię z pachnącymi mydłami. Ciocia Ela była nauczycielką, a wujek Ignacy prowadził sklep z materiałami. Mama Sara była psycholożką, asystentką w Wolnej Wszechnicy Polskiej a jej mentorem stał się geofizyk i polarnik Antoni Bolesław Dobrowolski. Wiktoria rodzinny dom wspomina jako, jak na międzywojenne standardy, średniozamożny – chociaż mieli służącą, to jeden pokój wynajmowali. Podstawą utrzymania była akademicka pensja mamy, dochody ojca były „dorywcze”.

Natomiast z podwarszawskim Świdrem i Płudami, obecnie osiedle Białołęki były związane jej wakacyjne wspomnienia – zabawy z kuzynkami Ewą i Eliana (zwaną Helenka), które do Polski przyjeżdżały na odpoczynek z Beligii. Kiedy wakacje dobiegały końca, Wisia z rodzicami odwiedzała Dom Jabłkowskich przy ulicy Brackiej, z którego najbardziej zapamiętała „Szirlejki” – lalki z twarzą Shirley Temple.  Wiktoria zdążyła skończyć przed wojną jedną klasę szkoły, ale wielkim szczęściem dziewczynki był fakt, że jeździła do niej sama tramwajem. Żoliborska szkoła imienia Aleksandry Piłsudskiej, następnie Stefanii Sempołowskiej założona została przez Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.

„1 września 1939 roku. Mam osiem lat, dwa miesiące i cztery dni. Mieszkamy w Warszawie przy ulicy Elektoralnej 5/7, w oficynie na czwartym piętrze bez windy. To pierwszy dzień drugiej wojny światowej. Nikt jeszcze nie wie, co nam przyniesie.” Z początku bombardowań zapamiętała zaklejanie okien, robienie zapasów, ale bez atmosfery strachu – rodzicie i ciotka mieli umiejętność ukrycia własnych lęków przed dziećmi. Nawet podczas pobytu w schronach zachowali wieczorną rutynę – czytanie książek i przebieranie się do spania w specjalnie przygotowanych łóżkach.

Najwięcej w rodzinie Łaskich zmienia się rok później, kiedy jesienią 1940 roku wyznaczane są granice dzielnicy zamkniętej. Ulica Elektoralna znajduje się tuż przy granicy południowego getta, co sprawia, ze rodzice Wisi nie muszą zamieniać mieszkania. Do Warszawy przyjeżdża rodzina mamy i razem z ciocią Tetką, siostrą ojca, tworzą samowystarczalne wielorodzinne gospodarstwo domowe. „W domu naszym bardzo szybko powstała prawdziwa szkoła, komplety uczniów na kilka zmian i lekcje indywidualne dawane jeszcze dodatkowo przez moją Mamę.” Rodzice, ich rodziny i przyjaciele stworzyli dla dzieci domową szkołę, próbując zachować atmosferę przedwojennego życia, oprócz zajęć lekcyjnych uczennice i uczniowie bawili się na podwórku, rysowali i lepili z gliny, a nawet najskromniejsze posiłki podawane były na porcelanowej zastawie. To ciocia Tetka była mistrzynią przygotowywania „jedzenia z niczego” Szkołę, rozumianą nie tylko jako miejsce zdobywania wiedzy, ale przestrzeń budowania relacji i postaw społecznych, stworzyli dorośli – dzieciom. Sara i jej siostry oraz szwagierka zatroszczyły się o to, aby dzieci jak najmniej odczuły trudy okupacyjnej i gettowej egzystencji. Szkolne zajęcia, obiady jedzone zawsze czystym obrusie, codzienne froterowanie podłóg – to wszystko porządkowało rytm dnia, dając poczucie bezpieczeństwa. W zajęciach uczestniczyły również dzieci spoza rodziny, opłatą była najczęściej to co najcenniejsze w getcie – żywność. Zakończenie roku było również świętowane, dzieci przygotowały przedstawienie o sierotce Marysi ze specjalnie przygotowanymi strojami. W czasie „wakacji” rodzice wynajęli ogródek na tyłach kościoła przy Lesznie, dzięki czemu dzieci spędzały czas na świeżym powietrzu. Prowadziły kącik przyrodniczy – zbierały liście, a także motyle w celu obserwowania ich cyklu rozwojowego.

Szkoła razem ze zmieniającymi się granicami getta i przeprowadzką Lewinów i Fryszmanów przeniosła się do mieszkania na Chłodnej, tuż przy słynnym moście przebiegającym nad ulicą. Wiktoria wspomina, że rodzice robili wszystko co w ich mocy, aby „żyć z godnością w czasach pogardy (…) zapewniając garstce dzieci prawdziwy komfort duchowy i maksimum pokarmu dla ciała, jaki udawało się zdobyć własną ciężką pracą.” Dziewczynka zapamiętała jeden dowód ubożenia rodziny – coraz mniej słodzone kakao. I jeszcze drogę do kościelnego ogródka, kiedy to jeden z wielu w getcie żebrzących ludzi, wyrwał Wisi torebkę z liśćmi dla motyli.

Latem 1942 roku nie było już mowy o szkole, Niemcy przystąpili do likwidacji warszawskiego getta. Wiktoria zapamiętała kolejne przeprowadzki, fruwające po ulicach pierze i kartki, pozostawione walizki. Rodzina zajmowała kolejne opuszczone mieszkania, w jednym z nich, przy ulicy Leszno 30 sierpnia 1942 roku zastała ich blokada – rodzice ukryli Wiktorię pod łóżkiem, a sami wyszli na korytarz. Dziewczynka słyszała tylko krzyki i wystrzały pistoletów, jeden z nich trafił jej mamę. Nastąpiła cisza, jacyś nieznani ludzie zabrali ją do innego mieszkania. W bezsenną noc odganiała od siebie pluskwy, które wychodziły wtedy masowo. Rano pojawiła się ciotka Tetka, nie rozmawiały ze sobą, było jasne, że dziewczynka musi być wyprowadzona na tak zwaną aryjską stronę. Żeby nie zwracała na siebie uwagi w tramwaju, ciotka uróżowiła Wiktorii policzki. Dojechały na warszawskie Bielany, gdzie na ulicy Szaflarskiej pod numerem piątym mieszkała Aldona Lipszyc, to u niej pierwsze schronienie znalazła jedenastoletnia Wiktoria. Tam dziewczynka, jak każde żydowskie dziecko, nauczyła się swojej „nowej” biografii, jako Wiktorii Załęskiej – o innej wersji śmierci mamy, o ojcu w oflagu, a także katolickich modlitw.

Wiktoria Załęska urodzona we Lwowie

„Najpierw byłam krótko na Bielanach w domu pani Aldony Lipszycowej, po otrzymaniu metryki znalazłam się w rodzinie Marii i Zygmunta Bobowskich działających w żoliborskiej komórce Polskiej Partii Robotniczej.” Następnie był jeszcze dom przy ulicy Kaniowskiej, ale okoliczności kolejnej zmiany miejsca ukrycia nie pamięta. Z Żoliborza zostaje zabrana przez Jadwigę Świerczyńską na plac Zbawiciela. Nadal chodziła do szkoły przy ulicy Potockiej i na tajne komplety, , uczyła się chętnie, chociaż nie mniejszą radość sprawiało jej wagarowanie. Z żoliborskiej szkoły uciekała do bielańskiego domu Lipszyców, w którym ukrywała się zaraz po wyjściu z getta. Przy Szaflarskiej 5 można było zjeść owoce z sadu, było tam też mnóstwo „skarbów” do rysowania i malowania, co sprawiało dwunastoletniej Wiktorii ogromną radość. Ciocia Tetka (Teofila Wichowa) znajduje schronienie na byłym terenie południowego getta, prowadzi pralnię przy Żelaznej 30 róg Siennej, a następnie zostaje służącą. Jurka, jej kilkuletniego syna udało się umieścić u polskiej rodziny jego ojca. Józef Lewin-Łaski, podobnie jak na początku Wiktoria, ukrywa się na Żoliborzu, jednak niebezpieczeństwo rozpoznania go na ulicy sprawia, że pozostaje anonimowy. Tego szczęścia nie miała rodzina Fryszmanów, Sara została zastrzelona w czasie akcji likwidacyjnej, jej siostry z rodzinami zginęły w Treblince.

8 października 1944

„Nasza trójka szła przez plac Zbawiciela, trupy już uprzątnięto, okoliczne działki stały się dostępne, wszyscy nieśli tobołki powiązane sznurkami, pościel, inni walizki. Następnie tłum prowadzono ulicą 6 Sierpnia (dziś Nowowiejską), dalej już nie pamiętam. Trzymałam za rękę Tadzia, żeby się nie zgubił. Ludzie byli już wynędzniali, ponurzy i milczący. Po drodze leżały porzucone rzeczy, każdy chciał zabrać jak najwięcej, a sił pozostało po przeszło dwóch miesiącach głodowania, zwłaszcza pod koniec powstania – bardzo mało.” Dalej jechali do Ursusa, a nie do przepełnionego już Pruszkowa. W Ursusie zostali zakwalifikowani do transportu na wieś, stłoczeni w bydlęcych wagonach jechali do kolejnego celu. Ciocia Jadzia, zupełnie niepraktyczna, z mieszkania zabrała pamiątki, ale nie pamiętała o ciepłych ubraniach i pościeli dla Tadzia i Wisi.

Dziś, w rocznicę powstania styczniowego, chcemy przypomnieć sylwetkę badaczki, która losowi polskich zesłańców na Syberii poświęciła całe naukowe życie, pracując w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk. Profesor Wiktoria Śliwowska wróciła do osobistych doświadczeń z czasu II wojny światowej – getta warszawskiego, akcji likwidacyjnej, ukrywania na stronie aryjskiej i Powstania Warszawskiego. Wszystko to wydarzyło się w życiu zaledwie trzynastoletniej dziewczynki, kiedy tydzień po kapitulacji Powstania, opuszczała miasto w nieznanym kierunku. Utrata matki, zmiana tożsamości, pożegnania bez nadziei na ponowne spotkanie – te doświadczenia nauczyły nastolatkę, że nic w życiu nie jest stałe, dane na zawsze. Może właśnie dlatego życie naukowe poświęciła tym, którzy opuszczali domy po upadku powstania styczniowego? A może dostrzegła podobieństwo uczestników obu powstań – przez wiele lat gnębionych przez zaborców i okupantów ludzi różnych stanów i różnego pochodzenia.

„Te przeżycia – porzucone i rabowane rzeczy w getcie, szaber w czasie powstania i po jego upadku (…) a także konieczność porzucenia wszystkiego na rozkaz, ciągnięte w wózku ukochane książki Ojca, porozrzucane na ulicach rzeczy, wszystko to ukształtowało mnie i nastawiło negatywnie do „świętej własności”.


Tekst: Olga Szymańska-Snopek

Na zdjęciu: Wiktoria Śliwowska