fbpx

Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en
Aktualności

12.12.2023 / Aktualności, Muzeum Warszawskiej Pragi, Rzemiosło na Pradze, Wykonane na prawym brzegu. Rzemieślnicy

Fascynator z domkiem Lego

Fascynator z domkiem Lego

Wywiad z Hanią Bulczyńską, założycielką marki Lallu Chic (lalluchic.com), która prowadzi pracownię na ulicy Konopackiej 16. Rozmawia Katarzyna Chudyńska-Szuchnik.

Prace Hani Bulczyńskiej: instagram.com/lalluchic_hats/, facebook.com/Lallu.Chic.by.Hania.Bulczynska/.

Wnętrze Twojej pracowni powala i onieśmiela. Czuję się tutaj trochę jak w showroomie, a trochę jak w artystycznej galerii. Feria kolorów, kształtów, raj dla zmysłów. Kiedy ją otworzyłaś?

Dokładnie w maju 2020 roku. Szukałam lokalu na Pradze, bo potrzebuję innej atmosfery niż w centrum. Co prawda moje fascynatory i kapelusze są dla pań, które zazwyczaj ubierają się w butikach na Mokotowskiej, więc wszyscy pytali, czemu nie tam. Otóż Mokotowska mi się wcale nie podoba, tam nie ma klimatu. Tam jest biznes. Pochodzę z Zielonej Góry, gdzie jest dużo starej, poniemieckiej architektury i bardzo to lubię.

Kamienica, w której wynajęłaś pracownię, jest w modernistycznym stylu, świeżo odnowiona, w oczy bije biała elewacja. I masz wejście z ulicy, z witryną! Dużo światła, a to jest rzadkość w rzemieślniczych pracowniach. Co tu się wcześniej znajdowało?

Przez pięćdziesiąt lat był tutaj sklep z częściami AGD. Gdy weszłam i zobaczyłam to wnętrze, to musiałam wytężyć wyobraźnię, żeby ujrzeć, co tu mogę zrobić.

Gdy dwadzieścia lat temu przeprowadziłam się do Warszawy, długo nie mogłam się tu odnaleźć. A to, co tworzę, to moja miłość, pasja i sztuka. Dlatego Praga mi pasuje. Spodobała mi się bardzo ulica Stalowa, ale nie było lokalu do wynajęcia, za to był za rogiem, na Konopackiej. Wymarzyłam i mam. 

Stan, który zastałam… było strasznie, do generalnego remontu. A teraz jest czasem zabawnie, bo przychodzą jeszcze starzy klienci, szukają śrubki do pralki, worka do odkurzacza. Otwierają drzwi i stają oszołomieni, nie wiedzą, gdzie są. W końcu pytają, czy to jest sklep z antykami albo „Czy dostanę tu śrubki?”. Odpowiadam: „Przepraszam pana, a czy wygląda na to, że sprzedaję śrubki?”. „No nie…”

Bardzo dobrze się tutaj czuję. Wielu znajomych ostrzegało mnie przed Pragą. A czego się bać? Czuję się tutaj bardzo bezpiecznie. 

Wcześniej miałaś pracownię niedaleko, na Pradze Południe?

Na ulicy Lubelskiej 30/32 [w artystycznej kamienicy, która mieściła wiele pracowni i teatry offowe – przyp. red.], ale to było drugie piętro z domofonem, kiedy przyjeżdżała klientka musiałam zejść, żeby jej otworzyć. W końcu dojrzałam do tego, żeby mieć wejście z ulicy. Chociaż oczywiście do pracy potrzebuję ciszy i skupienia, nawet muzyki nie słucham, dlatego pracownię mam w drugim pomieszczeniu, za ścianą.

Słyszałam o Tobie parę lat temu od rzemieślniczki Aliny Cieszkowskiej z Pracowni Kapeluszy i Czapek Cieszkowski. Mówiła mi, że robisz niezwykłe, odjechane nakrycia głowy.

Ach, moja Alinka!

Pani Cieszkowska reprezentuje tradycyjne rzemiosło i prowadzi firmę czapniczą w szóstym pokoleniu, co jest niezwykle rzadko spotykane. Reprezentujecie ten sam fach, ale macie chyba dwa różne podejścia, a wiem, że znalazłyście wspólny język. Jak się poznałyście?

Na imprezie, która nazywa się Dzień Kapelusza i jest organizowana przez Damosferę. Każda z nas miała tam stoisko ze swoimi wyrobami. Dziewczyny z Damosfery opowiedziały mi o Alince, widziałam jej zdjęcia i od razu zwróciłam uwagę, że to kobieta z niesamowitą energią, że żyje tym, co robi, a ja takie uwielbiam, sama mam mnóstwo energii. Gdy zobaczyłam Alinkę pierwszy raz, wysiadała wtedy z windy, to zamiast „dzień dobry” powiedziałam „Jezu, kocham panią”. Ona na to: „Ale ja panią też kocham!”. I tak już zostało serdecznie między nami.

Zapytam o drobny szczegół: czy miałyście coś wtedy na głowach?

Ani jedna, ani druga! Ja nosiłam kartony, Alina nosiła kartony, bo rozkładałyśmy się na naszych stanowiskach. Alinka najpierw kształciła się jako czapnik, była uczona wedle starej szkoły, musiała składać egzaminy w Cechu. Ja już tego nie robiłam, więc można powiedzieć, że reprezentujemy dwa kompletnie różne światy.

Czy byłaś kiedykolwiek w relacji mistrzyni – uczennica?

Zaczynałam moją przygodę z modniarstwem jedenaście lat temu i wtedy panie modystki, które spotykałam, już nie chciały uczyć. Mówiły, że to jest wiele lat nauki.

A gdzie odbywałaś te rozmowy? Tutaj w Warszawie?

Nie, w Zielonej Górze, skąd pochodzę. Więc kiedy usłyszałam, że się nie da, to szukałam dalej. I zaczęłam szukać w internecie. Wyskoczył mi Nowy Jork. Poleciałam. Tam nauczyłam się zupełnie innych metod niż te spotykane w Polsce. I zupełnie innego stylu, dlatego moje rzeczy wyróżniają szaleństwo i kolor. To mnie cieszy, bo na początku postanowiłam sobie, że będę robić coś, czego nie robi nikt.

Od kogo można się nauczyć modniarstwa w Nowym Jorku?

Uczyła mnie Anya Caliendo, która wówczas miała pracownię na Long Island. Anya jest uczennicą Rose Cory, modystki królowej Elżbiety II. Praktykowała również u samego Stephena Jonesa, jednego z dwóch najbardziej znanych i poważanych projektantów nakryć głowy z Wielkiej Brytanii. Ten kurs trwał raptem trzy tygodnie, ale był tak intensywny, że do dzisiaj, jakbym się w nocy obudziła, to byłabym w stanie wyrecytować, jak idą ściegi: „cztery in, cztery out”.

Twoje kapelusze i toczki mają niezwykłe kształty, wiele z nich zdaje się przeczyć grawitacji. A jednak trzymają fason, trzymają kształty, nawet domek zbudowany z klocków Lego na jednym z toczków tkwi w stromej krzywiźnie! Jesteś modystką couture – co to znaczy?

Założenie było takie, że moje wyroby są couture, więc mają być ręcznie szyte, bez kleju na gorąco. To jest długi proces, ale właśnie dlatego te kapelusze wyglądają, tak jak wyglądają. Haute couture to określenie zarezerwowana dla kilku domów mody i tam trzeba spełniać mnóstwo różnych warunków, a couture znaczy mniej więcej tyle, że to wykonane ręcznie. Niekoniecznie pod konkretnego klienta, ale bardzo precyzyjnie.

A jeśli chodzi o sterczące dodatki czy udziwnione fasony, trzymają swój kształt, bo mają drut, który też oczywiście wszywam ręcznie.

Ręcznie dłużej trwa i jest wymagające.

Tak, jakiś zawijas na głowie, coś malutkiego i prostego z pozoru, robi się trzy dni. Bo taki model wymaga zdrutowania, przyszywania, schnięcia. Zazwyczaj, jeśli coś wymaga dłuższego czasu, bo musi wyschnąć, to robię w tym samym czasie dwa albo trzy inne modele, żeby sobie tę pracę sensownie rozłożyć. 

To porozmawiajmy teraz o Twoich realizacjach. Padło tutaj słowo „fascynator”. Co to jest?

Mała ozdoba, która może mieć przeróżne kształty: od kwiatu do kociego pyszczka. Fascynatory robię na opasce albo na gumce. Innymi słowy fascynator to „coś wystające z głowy”, co może mieć piórka, kokardki. Nie jest to kapelusz ani beret.

Widzę ich sporo w Twojej pracowni.

Zimą też są fascynatory. To, co tutaj widzisz, to fascynatory na letnie wydarzenia i uroczystości – śluby, chrzciny, garden party. Fascynator jest „bezpieczny”, odpowiedni dla osób, które lubią skromne rzeczy. „Bezpieczne” są też opaski, ale u mnie opaski nie zawsze są skromne, bo ja lubię duże rzeczy, krzykliwe, które widać z daleka.

Opowiedz o tych, które mają lody. To jest coś bardzo zaskakującego, mamy klasyczny rożek z wafelkiem i kulką, powiedzmy, o smaku truskawkowym?

Jest dostępny waniliowy i był jeszcze fascynator z kulką cytrynową, ale poleciał do klientki, do Ascot. W zależności od tego, czy ma być wyeksponowany, czy spokojniejszy, robię je na malutkim toczku albo na konstrukcji. Ten, który mierzyłaś, był spokojniejszy, bardziej płaski. Natomiast waniliowy sterczy jak satelita. Moja przyjaciółka, na co dzień prezes banku, bardzo dobrze się w nim czuła. 

Jak widzę, beret też może mieć wiele wersji.

Ale bynajmniej nie przypomina tego klasycznego z antenką! Chociaż, o tu z tyłu, zobacz, tu jest beret z antenką, cały w cekinach. Tam mój ulubiony ze smokiem, później mamy „żuczka”, kolejny z kwiatem i w końcu gładki. To wszystko są berety. Z kolei toczki robię kwadratowe lub okrągłe.

Skąd bierzesz pomysły?

Po prostu przychodzą. Czasem jest to sekunda. Zazwyczaj projektanci mają kolekcje, w konkretnej linii kolorystycznej czy tematycznej. U mnie czegoś takiego nie ma. U mnie każde nakrycie głowy jest inne, mogą być podobne, nigdy nie będą takie same, bo po pierwsze są szyte ręcznie, a po drugie nudzi mnie robienie takich samych, więc przez te jedenaście lat zrobiłam mnóstwo różnych. I na głowę jestem w stanie włożyć wszystko, tak jak widziałaś ten domek Lego…

Dodajmy, że jest to fascynator z wielką kokardą, pośrodku której jest domek Lego solidnej wielkości, to nie jest miniaturka.

Nie, to jest domek, który sama osobiście składałam, żadne z moich dzieci nie chciało mi pomóc, więc sama, też umiem. No i są kwiaty, które jeszcze muszą wypełnić przestrzeń, bo to wszystko musi być ładne, musi mieć swoje proporcje. A zupełnie innym wyrobem jest róża, którą tutaj widzisz…

Ma chyba ze czterdzieści centymetrów średnicy!

Coś koło tego. Te kwiaty na fascynatorze, te na cylinderku, robi Irenka, moja… hmm, to nie jest asystentka, to jest „współdesignerka”. Irenka napisała do mnie sześć lat temu, że chciałaby się nauczyć robić fascynatory. Odpisałam, że bardzo ją przepraszam, ale ja się sama wciąż jeszcze uczę, ale jeśli będzie taka możliwość, to się do niej odezwę. I kilka lat później otwierałam sklep z moimi koleżankami w Koneserze, a że było więcej rzeczy do zrobienia, to zapytałam, czy chciałaby mi pomóc, przyszywać jakieś dekoracje czy woalki. I od tego czasu współpracujemy. Irenka pracuje w korporacji, ale jest artystką w duszy. Przychodzi po pracy, żeby się zrelaksować i robi te piękne kwiaty. Wnosi do pracowni spokój i precyzję.

Patrzę teraz na turban – to nakrycie głowy znów wraca do łask, prawda? W naszej muzealnej Pracowni Rzemieślniczej PraRzemce organizowaliśmy warsztat szycia turbanów i było dużo chętnych dziewczyn i pań. Przyznam, że też próbowałam zrobić swój i to nie jest proste.

Pewnie szyłyście miękki turban?

Tak.

A moje turbany są upięte na sztywnej podstawie, więc to, co ubieramy na głowę, ma taką siateczkę w środku, która trzyma kształt, a później upinam na niej tkaninę. Najbardziej lubię robić je z weluru na zimę, bo jest cieplutki, mięciutki, pięknie odbija światło. A na lato szyję turbany z jedwabiu. O tu na przykład jest jedwabny, bardzo mocno upięty, tam inny – cekinowy. Zrobiłam go ze spódnicy, którą zobaczyłam w sklepie i od razu wiedziałam, że będzie z niej turban. 

Bierzesz spódnicę, robisz trzy zawijasy i ciach – wychodzi turban?

Nie, tak szybko nie jest. Modeluję drut, później dodaję lamówkę naokoło, tutaj przy twarzy, później upinam tkaninę, używam mnóstwa szpilek, no i to wszystko przyszywam ręcznie do podstawy, żeby się nie rozpadło. Dodaję jedwabną podszewkę. Turbany są bardzo twarzowe.

Haniu, widziałam okładkę hiszpańskiego pisma modowego z Twoim kapeluszem i zastanawiam się, co uważasz za swój sukces. Co Cię cieszy?

Każdy dzień jest sukcesem, kiedy wchodzi do mnie kobieta i ubieram jej na głowę to czy tamto… Uwielbiam w moich klientkach to, że mi ufają, bo tak to odbieram, gdy przychodzą i mówią: „No to proszę coś dla mnie zrobić”, chociaż widziały na pewno wcześniej całą moją ofertę na stronie. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby któraś była niezadowolona, naprawdę. Ten uśmiech i błysk w oku, jak widzą siebie w lustrze. To jest moja największa radość. 

Oczywiście chciałabym, żeby modniarstwo, kapelusze, fascynatory i cały ten kolor znalazły swoje miejsce w tym kraju, ale niestety to jest proces. Modniarstwo ciągle kojarzy się z filcowym kapeluszem i trzeba to zmieniać. Magazyny modowe też są zachowawcze, bo prezentują najczęściej kapelusze z dużym rondem, tak jakby nie było nic innego. A jest tyle różnych fajnych rzeczy na głowę!

Tego Ci życzę i dziękuję za rozmowę.

Rzemieślniczki z Pragi to projekt dokumentacyjny przeprowadzony w 2023 roku w ramach programu Wykonane na prawym brzegu. Rzemieślnicy. Jego bohaterkami jest sześć rzemieślniczek tzw. nowej fali rzemiosła, które prowadzą pracownie po prawej stronie Wisły i znajdują się na Mapach Rzemieślników Pragi Północ lub Pragi Południe: rzemieslnicy.waw.pl.

Projekt składa się z fotografii oraz wywiadów. Krótsze wersje wywiadów dostępne są na stronie Muzeum Warszawskiej Pragi, a dłuższe w zbiorze Archiwum Historii Mówionej.

Autorem zdjęć jest fotografik Marcin Nalepa.

Wywiady przeprowadziła, transkrybowała i zredagowała Katarzyna Chudyńska-Szuchnik.

Redakcja językowa: Urszula Drabińska.

Fotodokumentacja projektu Rzemieślniczki z Pragi została zrealizowana dzięki wsparciu finansowemu m.st. Warszawy w ramach realizacji przedsięwzięć rewitalizacyjnych.