11.12.2023 / Aktualności, Muzeum Warszawskiej Pragi, Rzemiosło na Pradze, Wykonane na prawym brzegu. Rzemieślnicy
Trzymetrowe rzeźbione lustro
Wywiad z artystką Anną Berą, właścicielką pracowni na ulicy Kosmowskiej 6 na Szmulowiźnie. Rozmawia Katarzyna Chudyńska-Szuchnik.
Prace Anny Bery: annabera.com lub instagram.com/annabera_/.
Pracownia Dzikie Dzieci: dzikiedzieci.com.
Zacznijmy od miejsca, w którym się znajdujemy. Podwórko z warsztatami, które utrzymało swój charakter, chociaż dookoła otaczają je bloki. Mało jest takich miejsc w Warszawie.
To podwórko było strasznie zapuszczone i przez wiele lat stało puste, ale znów wróciło tu życie. Z tego, co wiem, działała tutaj fabryka neonów [przedsiębiorstwo Reklama, które produkowało i serwisowało warszawskie neony od 1956 roku do połowy lat 90.; kontynuatorem działalności był warsztat Hanak Reklamy Wizualne, który wyprowadził się na Targówek – przyp. red.]. Pierwsi najemcy opowiadali mi, że wyciągali z zakamarków jakieś chemiczne odczynniki, które zostały po neoniarzach.
Fajnie, że to miejsce ma rzemieślniczą historię, chociaż w zupełnie innej dziedzinie niż moja, bo ja pracuję w drewnie. Zresztą wszyscy tutaj pracujemy w drewnie.
Ile jest tu pracowni?
Pięć.
Twój warsztat jest bardzo wysoki, przestronny. Jak Ci się tu pracuje?
Pod względem miejsca na pracownię jest super i rzeczywiście bardzo ciężko jest dzisiaj znaleźć w mieście takie miejsce, gdzie mamy do dyspozycji plac, a nie tylko pracownię z wejściem z ulicy. I to jest świetne, bo mamy swój mikroklimat. Nie ma też problemu z sąsiadami, więc można czuć totalną swobodę. Możemy pracować na zewnątrz, możemy sobie wyjść, usiąść na ławce i wypić kawę. To świetna lokalizacja, chociaż Szmulowizna nie kojarzy się z dobrym dojazdem, ale blisko są metro, kolejka, łatwo tu trafić.
Przyjeżdżają tu Twoi klienci?
Poza swoją pracą prowadzę też warsztaty, więc przyjeżdżają tu grupy szkolne i przedszkolne. Jest to trochę egzotyczne, gdy tłumaczę ich opiekunowi:
„Proszę wejść w posprejowaną bramę, taką, w którą normalnie nie chciałbyś wchodzić”.
Jesteśmy nieco ukryci za tymi krzakami z rdestu i za tą bardzo niepozorną bramą. Ja to lubię, bo to daje poczucie intymności. Zresztą w ogóle całe Szmulki są trochę jak mała wioska. Mieszkam pięć minut stąd, w ogóle nie czuć tu na co dzień Warszawy.
Czy to zbieg okoliczności, że pracujecie w drewnie?
Nie wiem, z czego to wynika, że akurat wszyscy pracujemy w drewnie. Na pewno to jest superwygodne, bo jak trzeba, to coś sobie pożyczamy i możemy współpracować. Ja pracuję w litym drewnie, kolega obok zajmuje się naprawianiem i renowacją mebli, a pozostałe pracownie głównie jednak w płycie.
Gdzie się zaopatrujesz?
W różnych miejscach. Czasem po jakieś unikatowe kawałki muszę gdzieś pojechać. Na przykład ten czarny dąb przywiozłam przedwczoraj spod Rzeszowa. Czarny dąb to taki, który leżał przez lata w ziemi, ten był wykopany w żwirowni. To jest tylko malutki kawałeczek, resztę – dużą kłodę mam w Świętokrzyskiem, gdzie będzie przetarta i będzie się suszyć w ciemnej i wilgotnej piwnicy przez kolejne 2-3 lata. Nie kupuję materiałów w Warszawie.
Bardzo lubię tartak w Zwoleniu pod Radomiem, jego właściciel ma inne podejście do drewna, na przykład zwraca uwagę na egzemplarze z jakimiś ciekawymi wadami. Takie podejście w Polsce nie często się zdarza, bo u nas mało sprzedaje się drewna do unikatowych projektów. W składach popularny jest surowiec na podłogi albo drewno budowlane – dąb, buk, sosna. Fajnie mieć takie miejsce, gdzie jest pasjonat, z którym można znaleźć wspólny język, gdzie na spokojnie można sobie przejrzeć materiał, porozmawiać, a nie tylko przemysłowo kupować na metry.
Gdy byłam w Anglii na rezydencji i tam odwiedzałam tartak, by zdobyć takie unikatowe kawałki, to rzeczywiście był cały dział z pojedynczymi egzemplarzami wyjątkowych okazów, takie drewno kupowało się na sztuki. Zrobiłam wtedy rzeźbę z wielkiego obrzęku dębu, z którego zwykle robi się forniry czeczotowe, ale ten kawałek nie nadawał się już na czeczotę. Ciekawe, że oni tego nie porąbali i nie spalili, tylko sobie leżało i można je było wziąć, w zasadzie za darmo.
Jakie walory drewna Cię interesują?
Lubię drewno z różnego rodzaju wadami, przebarwieniami, śladami po działaniu grzybów, materiał, który nie jest uważany za drewno jakościowe, bo nie sprawdza się w przemyśle czy dużych zamówieniach. A ja na przykład cenię błyszcz w dębie, czy szare plany na klonie, fałszywą twardziel. Są to wizualne zmiany, które jednak nie wpływają na strukturę materiału i jego właściwości.
Drewno pierwszej klasy jest równe, ma ładny słój, bardzo regularne tony kolorystyczne, żeby dobrze można było dobrać deski na przykład na blat, który będzie możliwie najbardziej jednorodny. W zasadzie dąży się do tego, żeby lite drewno wyglądało jak fornir czy okleina. I czasem takie bardzo mocno przetworzone drewno niczym się od nich nie różni, nawet trudno je rozpoznać, bo jest takie idealne i takie do siebie podobne.
A ja odwrotnie, wybieram okazy po których widać, że to jest lite drewno. Jestem ciekawa różnych, nawet dziwacznych, właściwości drewna.
Na przykład parę lat temu realizowałam projekt „Jamy”, gdzie głównym założeniem było wykonanie kolekcji mebli skrzyniowych z całej kłody. Skorzystałam wtedy z pomocy znajomego właściciela tartaku na wsi, u siebie w Świętokrzyskiem. On odkładał dla mnie kłody topolowe, kiedy akurat nadarzyła się okazja na pozyskanie takich w lesie. Topola osiąga dużą średnicę pnia, ale w środku pień jest często przegniły, bez rdzenia, a więc pusty. To jest bardzo ciekawe, że kiedyś robiło się z takich pni ule kłodowe, wykorzystując te właściwości, co było sprytne, bo przecież wydłubanie dużego otworu w litej kłodzie jest bardzo pracochłonne. I w moim projekcie nawiązywałam do tej wiejskiej tradycji.
Jesteś artystką, robisz meble, rzeźby z drewna, ale jesteś też zaliczana do makerów. Co kryje się za tym określeniem?
Bycie makerem oznacza dla mnie, że jest się jednocześnie projektantem i wytwórcą rzemieślnikiem, który zaprojektowaną przez siebie rzecz wykonuje sam. W tym sensie jestem makerką, ale nie przepadam za tym określeniem, kojarzy mi się z zajawkowiczami z YouTuba, z pasjonatami hobbystami, którzy skupiają się na sprytnych technikach.
Wydaje mi się dziś szczególnie ważne, by podkreślać, że to, co robimy jest naszą pracą zawodową, owszem – pasją, ale jednak pracą. W definiowaniu tego kim jestem pojawiają się kolejne kłopoty. Bo czy jestem projektantką? Zdarza mi się projektować na zlecenie, ale jednak głównie jestem artystką, ze względu na tryb mojej pracy, to znaczy, że sama wymyślam to co będę robić, następnie robię to, a potem sprzedaję. Kiedy przychodzą do mnie klienci, to raczej ze zleceniem na wykonanie któregoś z moich autorskich projektów w jakiejś innej wersji.
Działam też w Stowarzyszeniu Nów. Nowe Rzemiosło, które zrzesza autorskie pracownie rzemieślnicze z całej Polski. Tutaj z kolei dużo rozmawiamy i próbujemy przez naszą pracę definiować czym jest współczesne rzemiosło. I ciągle się spieramy. W stowarzyszeniu są bardzo różni twórcy i twórczynie, dla których to znaczy zupełnie coś innego. Ja wywodzę się z pola sztuk wizualnych, więc ciągnę w stronę sztuki. Nie zawsze interesuje mnie poprawne, rzemieślnicze wykonanie, bardziej cenię eksperyment, odwagę i poszukiwanie, kieruję uwagę raczej na proces niż efekt. Użytkowość interesuje mnie jeszcze mniej. Najważniejszy jest dla mnie artystyczny wyraz. Funkcja jest tylko pretekstem, choć być może jej ignorowanie lub podważanie jest w jakiś sposób dla mnie ważne i czerpię inspirację z tego szczególnego napięcia, które jest twórcze.
Nie wiem też czy jestem rzemieślniczką, w tradycyjnym rozumieniu, bo materiał i narzędzia, którymi się posługuję, mogą się zmieniać. Na przykład ostatnio do swoich prac wprowadzam metal. A rzemieślniczka to dla mnie osoba, która przez całe życie doskonali techniki pracy w jednym materiale i to jest główny sens jej zawodu, dążenie do mistrzostwa, popisywanie się zdolnościami manualnymi, znajomością materiału i technik. A ja czasem myślę, że mogłabym porzucić drewno, by na przykład pracować w kamieniu, który mnie bardzo kusi.
Stoję raczej na stanowisku, że eksperyment z nowym materiałem, podjęty z namysłem i odpowiedzialnością może być odkrywczy i rozwojowy nawet wtedy, kiedy wynika z ignorancji. A w moim środowisku jest to raczej kontrowersyjna teza. Powszechnie uważa się, że przekraczanie granic i reguł może się odbyć jedynie, gdy się te reguły najpierw pozna na wskroś. I to jest słuszna ścieżka, ale jestem przekonana, że nie jedyna.
Gwoli formalności warto zaznaczyć, że masz opanowane tradycyjne rzemiosła.
Jestem wykształconym technikiem snycerzem, po liceum plastycznym w Kielcach, gdzie uczyłam się tradycyjnej rzeźby dekoracyjnej. Ale już kiedy miałam naście lat, chciałam tworzyć duże autorskie obiekty, nie interesowało mnie rzeźbienie winogron i detali meblarskich. Gdy miałam naście lat, zaczęła się moja praca z drewnem i to tamten czas ukształtował moje podejście do materiału, podejście, z którego czerpię do tej pory. Umiejętności snycerskie dały mi bardzo dużo.
Myślę, że meblarstwo nie umożliwia takiego zrozumienia drewna jak rzeźba. Chyba, że ktoś pracuje wyłącznie ręcznymi narzędziami, co w stolarstwie zdarza się teraz naprawdę bardzo rzadko, a w snycerce pracuje się tylko ręcznymi narzędziami, więc ten kontakt z drewnem jest bardzo intymny. Trzeba zrozumieć, jak podczas rzeźbienia układają się włókna, trzeba wyczuć materiał. Dużo się też dotyka, gładzi, żeby pod palcami sprawdzić fakturę, co pozostało moim nawykiem. Te procesy są dużo wolniejsze i więcej czasu spędza się z jednym kawałkiem drewna. Myślę, że to doświadczenie ze szkoły rezonuje w mojej pracy nawet dziś, że cały czas to gdzieś jest obecne.
Gdy otworzyłam własną pracownię, zaczęłam od projektów meblarskich, ale teraz wracam znów do rzeźby. Szukanie bardziej uczuciowego i cielesnego kontaktu z materiałem cały czas się we mnie odzywa, co nie wyklucza eksplorowania innych przestrzeni, choćby cyfrowej ingerencji.
Kiedy uczyłaś się snycerstwa, miałaś dużo koleżanek w klasie?
Na snycerce były chyba same dziewczyny. Zdaje mi się, że żadna z nich nie pracuje teraz stricte w tym zawodzie.
Nie odnalazły się w tym czy nie było już zapotrzebowania?
No wiesz, snycerka dzisiaj… Ja też nie pracuję stricte w zawodzie, bo snycerka to głównie rzeźbienie detali meblarskich lub wnętrzarskich, krucyfiksów, ołtarzy kościelnych itd. Może ktoś robi jeszcze gdańskie szafy, ale takie zdobione elementy łatwiej i szybciej jest zaprojektować dziś w 3D i wyciąć na CNC niż rzeźbić ręcznie.
Gdy oglądałam zdjęcia Twoich prac w sieci, zastanawiałam się, do jakich wnętrz trafiają. Masz ulubione miejsca, w których się znalazły?
Najczęściej nie wiem, gdzie trafiają. Sprzedaję je przez sklepy internetowe i galerie. Zdarza się, że ktoś mi wyśle zdjęcie z pytaniem: „Czy będzie pasowało do tego wnętrza?”. I czasem czuję się urażona, że praca, której koncepcję wymyślałam przez pół roku, a potem wykonywałam miesiąc czy dwa, jest po prostu rzeczą, która ma pasować do koloru ścian… Może dlatego swoje prace tworzę tak, że wymagają określonej przestrzeni, jakbym mówiła: „A teraz znajdźcie dobre wnętrze do mojej pracy!”. To nie zawsze jest proste i nie uważam wcale, że mam najrozsądniejsze podejście do sprzedawania swoich rzeczy. Na pewno mój najlepszy rynek to Stany, w Polsce sprzedawałam do tej pory mało, choć teraz to się zmienia, z czego bardzo się cieszę.
Odbiorcy indywidualni?
Tak, ale też architekci, którzy szukają czegoś wyjątkowego dla swoich klientów, jakiegoś jednego charakterystycznego obiektu do domu, do hotelu lub restauracji. Czasem taki jeden obiekt ustawia całą przestrzeń, nadaje charakteru. W Stanach klienci lubią takie dziwaczne rzeczy, mają też duże domy, w Polsce, a nawet w Europie, jest trochę inaczej.
Ale w Europie pokazujesz się na wystawach?
Tak, pokazuję, ale jednak najbardziej owocny był dla mnie wyjazd do Stanów. Gdy pierwszy raz pojechałam na targi do Nowego Yorku i zobaczyłam wystawiane tam rzeczy, dotarło do mnie, że naprawdę można realizować każdą swoją fanaberię. Patrzyłam na te obiekty i nie miałam pojęcia, czy one w ogóle są użytkowe i o co w nich chodzi. Ale są pokazywane i sprzedawane, więc nie ma co się ograniczać. Myślałam sobie, że skoro u nas i tak nikt nie robi takich rzeczy, nie ma na to rynku, to bez znaczenia jaką szaloną wymyślę sobie koncepcję, pewnie i tak się nie sprzeda, więc po co iść na kompromis.
I zaraz potem byłam na targach w Polsce, gdzie odbiorcy pytali: „A co gdyby przyszedł klient i chciał zamówić sto sztuk do hotelu?”. Nie rozumieli, że mój mebel jest niepowtarzalny, bo powstał w jednym egzemplarzu i że jego wykonanie trwało miesiąc albo dwa. Myśleli skalą produkcji, tym, że Polska jest największym eksporterem mebli. Eksporterem płyt, nie własnych marek. Mam wrażenie, że to było pokłosie boomu na przemysł z lat 90. XX wieku i początku lat dwutysięcznych, gdzie liczyła się skala biznesu, ilości sztuk. Na szczęście to się teraz bardzo dynamicznie zmienia.
Dziś w Polsce już powoli kształtuje się świadomość tego, że jest jeszcze coś pomiędzy produkcją przemysłowa a sztuką. Przemysł to nie jest nasz segment, jako pojedynczy twórcy nie jesteśmy w stanie z nim konkurować, nie musimy i stanowczo – nie powinniśmy.
Weźmy Twoje lustro z kolekcji Object – „monumentalna prawie trzymetrowa rzeźba wykonana ręcznie z drewna jaworowego z lustrem z polerowanej stali”. Znaleźć wnętrze do niego na pewno nie jest łatwo. Było prezentowane publiczności?
Tak, na targach współczesnej sztuki użytkowej Collect w Londynie, w Somerset House, w pięknych, historycznych wnętrzach. Niedawno było wystawiane w Busku-Zdroju w galerii w Villa Polonia na wystawie zbiorowej, której kuratorką była Karolina Brzuzan. W dużo mniejszych wnętrzach, ale też bardzo fajnie się wkomponowało. Nie jest aż takie monumentalne.
Zastanawiam się, czy gdzieś tu lokalnie można obejrzeć Twoje rzeczy.
Na stałe nie ma ich w żadnej galerii w Warszawie, bo też nie ma w stolicy galerii o takim profilu, ale mam kilka mniejszych rzeczy w showroomie warszawskiej Desy. Zawsze oczywiście można się umówić na wizytę w mojej pracowni.
Pracujesz też ze studentami w School of Form w Warszawie?
Tak, prowadzę zajęcia projektowe, gdzie skupiamy się drewnie jako materiale. Zauważyłam, że studenci mają dużą chęć odejścia od komputera czy sprzęgnięcia świata cyfrowego z pracą rąk. Chcą poznawać materiał i pracować fizycznie. Myślę, że to jest ogólny trend, że ludzie mają potrzebę doświadczenia materialności świata. W sztuce jest duży odwrót od nowych mediów, cyfrowych mediów, w stronę fizycznych obiektów. Mówię o tym od wielu lat. Przez pewien czas w głównym nurcie były wideoinstalacje, a teraz pojawia się dużo więcej fizycznych obiektów tworzonych tradycyjnych technikami, na przykład z drewna.
I Ty też przeszłaś tę drogę?
Tak, trochę tak.
Dlaczego porzuciłaś audiowizualne działania?
Kończąc studia, uświadomiłam sobie, że nic z tego nie ma. Ograniczało nas to, że każdy z nas siedział w jakimś małym pokoiku w wynajętym mieszkaniu, gdzie miał tylko miejsce na laptop. I cała nasza praca ograniczała się do komputera, bo to nic nie kosztowało. A jednak mieć przestrzeń, zadbać o to, żeby ją wyposażyć, mieć w pracowni maszyny, to wymaga większego zaangażowania. Dlatego cieszę się, że moi studenci mają możliwość pracy w stolarni.
Ale pewnie Tobie też nikt nie dał takiej możliwości? Musiałaś sama sobie wszystko zorganizować.
Chciałam zrobić projekt ze szkła, ale nie mogłam znaleźć nikogo, kto by mi go wykonał, więc stwierdziłam, że zrobię go sama w drewnie. I tak to się zaczęło. Bardzo mgliście wyobrażałam sobie przyszłość. To był skok na głęboką wodę, bo stwierdziłam, że kupuję maszyny i po prostu zakładam stolarnię, zobaczę, co mi z tego wyjdzie. Na początku chciałam robić rzeczy stricte użytkowe i w sumie dalej chcę je robić, tylko ciągle mi to nie wychodzi. Sama musiałam się nauczyć stolarstwa, bo z wykształcenia jestem rzeźbiarką i projektantką scenografii po Wydziale Architektury Wnętrz ASP w Poznaniu, ale stolarstwa nikt mnie nie uczył, więc obsługi maszyn, ich złożenia – tego uczyłam się już sama. Jestem typem samouka.
A co z własnych realizacji masz w domu?
Nic! Nie lubię się otaczać swoimi projektami. Wolałabym już nie myśleć o nich w domu.
Dziękuję za rozmowę.
Rzemieślniczki z Pragi to projekt dokumentacyjny przeprowadzony w 2023 roku w ramach programu Wykonane na prawym brzegu. Rzemieślnicy. Jego bohaterkami jest sześć rzemieślniczek tzw. nowej fali rzemiosła, które prowadzą pracownie po prawej stronie Wisły i znajdują się na Mapach Rzemieślników Pragi Północ lub Pragi Południe: rzemieslnicy.waw.pl.
- artystka – stolarz Anna Bera
- konserwatorka mebli Aneta Bukowska z Galerii Stara Praga
- modystka couture Hanna Bulczyńska z Pracowni Kapeluszy Lallu Chic
- ślusarz Natalia Fornalska ze Ślusarni Stalowa
- cukierniczka Wiktoria Gmurska z Pracowni Cukierniczej Tadam
- koszykarka – plecionkarka Katarzyna Nejman z Wiklina sklep specjalistyczny Siostry Plotą
Projekt składa się z fotografii oraz wywiadów. Krótsze wersje wywiadów dostępne są na stronie Muzeum Warszawskiej Pragi, a dłuższe w zbiorze Archiwum Historii Mówionej.
Autorem zdjęć jest fotografik Marcin Nalepa.
Wywiady przeprowadziła, transkrybowała i zredagowała Katarzyna Chudyńska-Szuchnik.
Redakcja językowa: Urszula Drabińska.
Fotodokumentacja projektu Rzemieślniczki z Pragi została zrealizowana dzięki wsparciu finansowemu m.st. Warszawy w ramach realizacji przedsięwzięć rewitalizacyjnych.